Cisza
Rozdział 2
Obrazy
w mej głowie poruszały się za szybko bym mogła coś z nich
wywnioskować. Morze, piasek, i coś jeszcze. Wilgotne słone
powietrze.
Odzyskałam
świadomość. Pierwsza myśl – nie chce mi się wstawać, wole
jeszcze spać. Nie pamiętałam o czym śniłam. Cała przeszłość
wydawała mi się być takim zapomnianym snem. Gdy myślisz, że już
coś ci świta nagle jakiś bodziec z zewnątrz rozprasza cię i
wracasz do punktu wyjścia. Wypełnia cię beznadziejne uczucie.
Wiesz że drugi raz nie dasz rady tam. Do skrywanych przez umysł
wspomnień. Rozwieją się jak wiatr.
Wiatr
– to właśnie on był tym bodźcem który mnie rozproszył.
Poczułam go na twarzy. Otworzywszy oczy. Znajdowałam się w
zupełnie innym miejscu. Zamiast błękitnego nieba, widziałam biały
sufit.
Przy
poruszeniu ręką dało o sobie znać nieprzyjemne uczucie w lewej
dłoni. Miałam wenflon. A więc szpital, albo para szalonych
naukowców, chcących zrobić mi sekcje.
Leżałam
na czymś o wiele bardziej miękkim niż ostatnio. Było cieplej i
jaśniej. Odwróciłam głowę. Byłam podłączona do kroplówki.
Nieprzyjemna suchość w ustach jaką miałam poprzednio zniknęła.
Nieco dalej lekko uchylone okno. To przez nie wpadało powietrze.
Nawet nie próbowałam usiąść. Odwróciłam się na bok, wtuliłam
w poduszkę pod głową i odpłynęłam w krainę marzeń.
Ten
wypoczynek był mi potrzebny. Pozwolił mi zebrać rozbiegane myśli.
Wyciszyć się. W końcu jednak musiałam się obudzić. Wrócić do
rzeczywistości. Ta jednak wcale mnie nie zachwycała.
Usiadłam.
W brzuchu burczało mi jak nigdy. Znaczy chyba. Nie byłam chudą
osóbką, a wręcz przeciwnie. Bliżej mi było do nadwagi. W
poprzednim życiu te uczucie musiało mi być obce.
Pokoik
w którym się znajdowałam był sterylny i raczej pustawy jak na mój
gust. Wszystko było białe. Łóżka (poza moim były jeszcze dwa)
zasłony poruszane powietrzem, podłoga, sufit, ściany, drzwi. Te
ostatnie zaczęły się poruszać. Weszła przez nie pielęgniarka.
Sprawdziła wenflon. Odłączyła kroplówkę. Cały czas uśmiechając
się uspokajająco. Niesamowite ile jeden uśmiech może dodać
otuchy.
Wykonała
kilka innych czynności i wyszła. Po dłuższej chwili pojawił się
lekarz. Zrobił mi kilka badań. W ich trakcie pojawił się problem
z porozumiewaniem. Gdyby mówił nieco wolniej to przy odpowiedniej
koncentracji może doszłabym po ruchach warg co chce przekazać.
Jego ruchy były dość stanowcze. Dobrze, że nie trafiła mi się
jakaś oferma, która jak ja nie wie co robić. Tylko niektóre
badania mi nie pasowały. Świecił mi latarką w oczy. Nie wiem po
co. Jestem głucha nie ślepa. Dość szybko odkrył, że nie słyszę.
Co jakiś czas kiwał głową sam do siebie. Wiedziałam jaka jest
diagnoza. Amnestia. Chwilowa lub długotrwała utrata pamięci.
Nie
trzeba kończyć studiów by się tego domyślić. Ciekawiło mnie
tylko jak długo stan ten się ma utrzyma. Spytałam o to po
swojemu.
Machając
rękami tłumaczyłam co chce wiedzieć. Nie wiedziałam kim jestem i
co robiłam w lesie. Jednak znaki, które formowałam były mi
dobrze znane. Pamiętałam je tak wyraźnie jak oddychanie.
Najwyraźniej już w poprzednim życiu byłam głuchoniema.
Mnie
może i ta lecz doktor nie od razu wiedział co robię. Miałam
nadzieje że nie weźmie tego za atak. Nieświadomie poruszałam przy
tym ustami. Nie słyszała samej siebie, ale chyba nie było czego.
Struny głosowe wcale nie drgały. Nie potrafiłam się do tego
przymusić. Nie wiedziałam jak brzmi mój głos. Trochę bałam się
go użyć. Kto wie co by z tego wynikło.
Gdy
mój komunikat dotarł, okazało się, że lekarz nie jest tego
pewien. Wskazał na palcach liczbę cztery, a z ruchu warg odczytała
„miesięcy”.
Momentalnie
poczułam się słabiej. Musi być sposób by to przyśpieszyć.
Rozdział 3
W
szpitalu przyszło mi przebywać jeszcze przez dłuższy czas. Dzięki
lustru w łazience udało mi się odkryć jak wyglądam.
Miałam
lekko falowane ciemno brązowe włosy opadające na ramiona, czego
już się domyśliłam. Końcówki były minimalnie jaśniejsze niż
odrosty. Zastanawiałam się czy jest tak, bo je kiedyś farbowałam
czy mam tak naturalnie. Ciemno niebieskie tęczówki oczu. W całym
moim wyglądzie one najbardziej mi się podobały. Wyglądały jak
chmury burzowe, a przy tym anielsko spokojnie. Rzęsy były nieco
rzadkie, a brwi cienkie.
Byłam pełnoletnia, ale brak dokumentów i znajomości imienia i
nazwiska pozostawił wyraźne luki w dokumentacji szpitalnej. Podczas
mojego wypisu obecna była kobieta, którą widziałam przed
omdleniem. Ubrana na zielono, ze złotymi dodatkami. Kolczykami,
wisiorkiem i bransoletką. Nazywała się Lora Hak. Puki mówiła
powoli i wyraźnie, a ja byłam skoncentrowana zrozumiałam mniej
więcej o czym rozmawiała z pielęgniarką. Gdy jedna dyktowała
drugiej siłą rzeczy musiała to robić powoli.
Gdy
formalna część wypisu ze szpitala się skończyła zajęła się
mną policja. Razem z Lorą wytłumaczyliśmy całą sytuację.
Funkcjonariusze zaoferowali pomoc w odnalezieniu mi mojej poprzedniej
rodziny i znajomych. To musiała być dla nich nietypowa sytuacja.
Przeważnie szukali ludzi wiedząc jak wyglądają. Tym razem nie
wiedzieli czego szukają i mieli jedynie mój rysopis i zdjęcie
które mi zrobili.
Pozostawał
jeszcze problem ciał które towarzyszyły mi w momencie mojego
pierwszego przebudzenia. Nie lubię o tym myśleć. Mam nadzieje że
dojdą do tego co się tam wydarzyło. Chciałabym pomóc, ale nie
wiem jak.
Wyszłam
ze szpitalnego budynku i...Od tej pory nie miałam gdzie się
podziać. Przebywanie dłużej w szpitalu nie miało sensu. Amnezję
można było jedynie przeczekać i liczyć na to, że pamięć wróci.
Nie miałam dokąd pójść. Nie wiedziałam gdzie mieszkam. Co
prawda mogłam wyjść na ulice i idąc za intuicją próbować
gdzieś trafić. To bez sensu. Nawet nie wiem czy kiedykolwiek
trafiłam do tego szpitala. Wydaje mi się że nie gdyż nie mieli tu
mojej dokumentacji, ale tak zawsze jest. Gdy powinno być to nie
można znaleźć. Z pewnością będą szukać, ale czy znajdą...
Gdy
pielęgniarka zadawała pytania Lora kiwała twierdząco. Miałam
nadzieje że skoro teraz przyszła to mi pomoże. Nie pomyliłam się.
Okazało się że postanowili (ona i jej mąż. Ten którego się tak
bałam) pozwolić mi u siebie trochę pomieszkać. Dopóki policja
nic nie znajdzie.
Z
jednej strony chciałam o wszystkim zapomnieć wszystkie moje
pierwsze wspomnienia. Wszystkie do momentu spotkania Lory, która
mnie przygarnęła. Z drugiej te koszmary to jedne z niewielu jakie
miałam. Może nie najweselsze, ale moje własne. Od teraz
zamierzałam wszystko zapamiętywać. Zaczęłam od drogi kompletnie
mi obcej i nieznanej. Wiozła mnie tym samym samochodem, co jechała
wcześniej z mężem. Tym razem jej nie towarzyszył. Jechałyśmy
same.
Nie
miałam pojęcia gdzie zmierzam, ale byłam podekscytowana. Nie
mogłam się doczekać, aż zobaczę mój nowy, tymczasowy dom.
Minęłyśmy
las iglasty. Podobny do tego w którym się obudziłam. Dreszcze
przeszedł mi po ciele. Na szczęście to nie był ten sam. Tamten
graniczył z morzem...na pewno. Znajdował się już daleko.
Dopiero gdy ostatnie drzewo znalazło się za nami odetchnęłam z
ulga. Świerki już nigdy nie skojarzą mi się dobrze.
Po
dłuższej chwili wjechałyśmy na most przecinający dużą rzekę.
Nie mogłam oderwać nosa od szyby, ani mrugnąć. Mogłabym
podziwiać ten widok godzinami. Po miejscu które podziwiałam nie
ujrzałam żadnych statków, ani innych wodnych pojazdów i środków
transportu.
Widok
był tak bardzo znajomy, a jednocześnie obcy. Zaszumiało mi w
głowie. Przyłożyłam ręce do uszu. Wspomnienia próbowały wrócić
ale coś je blokowało. Dlaczego to musiało mnie tak męczyć?
Bolała mnie głowa. Wreszcie szum ustał.
Samochód
staną. Lora wyglądała na zaniepokojoną i nieco wystraszoną.
Patrzyła na mnie z troską i lekką obawą. Możliwe że
nieświadomie jęknęłam, lub wydałam inny dźwięk, który ją
zaalarmował. Zadała mi pytanie z jej twarzy wyczytałam tylko „W
prządku?” Kiwnęłam twierdząco i uśmiechnęłam się
przepraszająco. Kobieta westchnęła i ponownie uruchomiła
maszynę. Wjechała z powrotem na ulice.
Im
bliżej miasta, tym trafiały się większe i częstsze korki. Jednak
mimo ślimaczego tępa dojechałyśmy wreszcie do domu Lory.
Salon
utrzymany był w jasnych barwach. Na belkowanej podłodze z ciemnego
drewna przede mną leżał duży dywan w kolorze ekrii. Na nim
znajdował się jasna trzyosobowa kanapa, zwrócona do mnie bokiem.
Przed nią duży nowoczesny telewizor. Między nimi niski stoliczek o
szklanej powierzchni. Dżojstiki i gry, sugerowały że małżeństwo
albo miało dzieci albo sami lubili sobie pograć. Mnóstwo płyt,
krążków i dyskietek.
Za
kanapą, po mojej prawej, stół i cztery krzesła. Nad nimi lampa.
Daleko przed drzwiami wejściowymi kuchnia. Zamiast drzwi od salony
odgradzał je hebanowy łuk. Dzięki temu stojąc ciągle w wejść
mogłam zobaczyć jak wygląda. Przeważała czerwień, jednak
blaty, zlew, zmywarka, śmietnik i lodówka miały biały kolor. Po
prawej od kuchni zaczynał się korytarz z mnóstwem ciemnobrązowych
drzwi kontrastujących z jasnymi ścianami.
Wszędzie
panował, ład i porządek. Zdawało się jakby całość była nowa
i nie używana. Przez to poczuła się obco. Od tych przysłowiowych
„czterech ścian” biło metaforyczne zimno. Najwyraźniej albo
nie często przebywali w domu, albo mieli pedantyczne umiłowanie
czystości.
Gdy
zrobiłam kilka kroków do przodu po mojej prawej miałam drzwi.
Kobieta zaczęła oprowadzanie właśnie od tego pomieszczenia.
Okazało się że jest to błękitna łazienka. Niewielki lufcik na
górze ściany wpuszczał świeże powierzę. Podobnie jak otwory
klimatyzacji jakie zauważyłam w całym domu.
Mieli
zarówno prysznic jak i wannę. Kafelki odcieniem przypominały mi
morzę. To samo które mi się śniło.
Lora
zaprowadziła mnie do mojego pokoju. Trzecie drzwi po lewej w ciemnym
korytarzyku. Po włączeniu światła okazał się nie być taki
ciemny.
____________________________________________________________________________
Na tym moja wena się skończyłam, choć planowałam jeszcze jedną postać. Tak więc pierwsze marzenie - związane z tym by skończyć to opo prysło...A to dopiero pierwsze.
Na tym moja wena się skończyłam, choć planowałam jeszcze jedną postać. Tak więc pierwsze marzenie - związane z tym by skończyć to opo prysło...A to dopiero pierwsze.