sobota, 22 września 2012

Moje sny: Rozdział 1

Moje sny

Rozdział 1


Nie ma chyba na świecie człowieka, który nie miałby snów. Jednak, o czym na pewno nie wiecie są osoby które potrafią te sny przezywać. Strażnicy Snu potrafią poruszać się pomiędzy sennymi rzeczywistościami, szukając w nich niepokojących amonali i naprawiając je. Ja jestem właśnie taką osobą. 

Prywatnie, kocham czytać książki. Każda opowieść zdaje się poszerzać mój własny świat, który nazywam Ogrodem Marzeń. Każdy ma swój własny. Podróżujemy po nim na granicy marzeń i jawy oraz we śnie. W tym ostatnim wypadku zwykle o tym nie paniętami. Ogrody Marzeń to miejsca do których ludzie uciekają, gdy przerasta ich rzeczywistość.
Jednak nie można myśleć tylko o sobie. Tym razem anomalia jaką odkryłam polegałam na tym, iż z jakiegoś powodu pewien chłopiec nie jest w stanie się obudzić. Jego rodzina się bardzo martwi, a ja zamierzam odkryć przyczynę jego stanu. Bynajmniej nie jest to zwyczajna śpiączka. Za tym kryje się coś więcej i wystarczy trochę pobyć Strażnikiem snów by umieć poznawać takie sytuację.  Musicie wiedzieć, że anomalie nie pojawiają się same z siebie. Powodują je...Nocne Marry. 

Nazwa może brzmieć niewinnie (głównie dlatego, że to grupka dzieci ją wymyśliła), ale są to naprawdę kłopotliwe niematerialne istoty atakujące nieraz Ogrody Marzeń. 

Dowiedziawszy się o ataku wbiegam do swojego pokoju. Przygotowując się do misji sięgnęłam do szuflady i wyciągnęłam coś co z pozoru wyglądało na niebieski kamyk, szkiełko wielkości piąstki, mieniące się niczym naprawdę  sporo wart diament. W rzeczywistości jest to bardzo rzadki bursztyn stworzony z żywicy Drzewa Snów.
Chyba nie myśleliście, że zamierzam zwyczajnie iść spać prawda? Tak miałabym dostęp tylko do własnego Ogrodu Marzeń, a moim celem jest cudzy.
By otworzyć przejście należy dotknąć bursztynem najbliższej płaskiej powierzchni. W tym wypadku ściany. Przed wejściem w tworzący się portal, rozejrzałam się po ciemnym pokoju. W błękitnej poświacie wyglądał naprawdę tajemniczo. Nieskromnie zauważę, że ja też. Nie ma jednak czasu na zachwyty. Sprawa jest poważna. Ode mnie zależy życie, lub śmierć chłopca.
Po przejściu na drugą stronę, do zagrożonego Ogrodu Marzeń, moje blond włosy stały się całkiem białe. Skóra z białej natomiast stała się o dwa odcienie ciemniejsza tak, że zachowywała kontrast. Założyłam na siebie pelerynę. Wyglądała jak kawał kwadratowego materiału zapięty klamrą pod szyją.  Nikt nie wymagał ode mnie bym to nosiła ten element ubioru, ale dobrze się czułam z czymś co zasłania głowę w ten specyficzny sposób. Kiedy miała miałam mniej niż dwanaście lat najbezpieczniej czułam się pod kocem. Może to właśnie stąd upodobanie do tej mody. 
Po tej stronie brzegi przejścia płonęły złoto czerwonym ogniem. Gdy ciemny pokój za moimi plecami zastąpiły równie tajemnicze sterty gruzów nie czekając na oklaski pobiegłam przed siebie. 

Otaczały mnie gotyckie budowle mocno nadgryzione zębem czasu, o ile w tym świecie „czas” w ogóle istnieje i ma jakiekolwiek znaczenie. Panował tam środek nocy, jednak na niebie nigdzie nie dało się dostrzec ani jednej gwiazdy.
Na drodze stanął mi głaz sporej wielkości. Nie zwalniając wbiegłam po jego mniej stromej powierzchni, a potem odbijając się przeskoczyłam robiąc koziołka w powietrzu. Wylądowałam jak kot na czworaka. Taki sposób śnienia ma jeden minus. Ból jaki odczuwasz jest jak najbardziej prawdziwy. Ja o tym wiem i jestem na to przygotowana, jednak pomyślcie co z ofiarą Nocnych Marr. Jakie jego musi być jego zaskoczenie, gdy jakieś wyimaginowane strachy wywołują u niego prawdziwy ból, który jest za słaby, by mógł go obudzić, a jednocześnie na tyle mocy by doprowadzić do szaleństwa.
Im dłużej biegłam, im bardziej zbliżałam się do celu, tym sceneria stawała się coraz bardziej mroczna i upiorna, jak przystało na koszmar. Ruiny się skończyły. Teraz  otaczała mnie zielona gęsta mgła sięgająca mi do pasa. Jak na siedemnastolatkę nie należałam do specjalnie wysokich to też łatwo mogłam się w razie potrzeby w niej skryć. 


Mój przeciwnik, nocna Marra, prawdopodobnie przyjmie postać tego czego najbardziej chłopak się boi. Wszystko po to by ofiara nie podejmowała walki. Prawdopodobnie jest sparaliżowany strachem. Tak myślałam dopóki nie usłyszałam szczęku żelaza. Zobaczyła dwie postacie walczące ze sobą. Jednym z nich była „ofiara”. To znaczy chłopiec w wieku gimnazjalnym. Szatyn, oczu nie dane mi było zobaczyć, ale i bez tego wiedziałam, że gości w nich strach, ale raczej nie ten paraliżujący, a raczej mobilizujacy.

Ten który starają się wywołać u nas nauczyciele by zmusić nas do nauki. 
Ubrany był w...hym...o dziwo nie w piżamę jak to bywa u większości ofiar. Wyglądał trochę jak rycerz. Miał na sobie kolczugę, jednak w ręku dzierżył nie miecz, a gałąź jakich tu pełno. Sam fakt, że podświadomie zmienił ubiór robi wrażenie. Przeważnie ofiary nie stawiają większego oporu, a ten wyraźnie próbował walczyć, do puki starczy mu sił.  Nocna Marra z pewnością niedługo pozbawi go energii, a przybrała postac wilkołaka. 
Trzeba przyznać, że nie był to strach nieuzasadniony, jak w innych znanych przypadkach, gdy Marry zmieniały się w żaby, wiewiórkę, mrówkę, klasówkę (okazuje się, że tego też można się bać, ale nie pytajcie mnie jak dokładnie wówczas Marra wyglądała), robaki. To człekopodobne owłosione monstrum, z czekającym śliną pyskiem, naprawdę wyglądało przerażająco. Jak już wspomniałam ja boje się czego innego, ale rozumiałam jego przerażenie, które najprawdopodobniej było wynikiem jakiegoś horroru który oglądał przed spaniem. Telewizja, gry i objadanie się przed snem, są głównymi powodami przez, które w nocy mamy koszmary.
Powinnam teraz wpaść i mu pomóc jednak bardzo mnie ciekawiło jak sobie poradzi. Jego przeciwnik nie wydał mi się kłopotliwy. 

Problemy z pokonaniem Marr pojawiają się, gdy przybiorą kształt tego czego się boisz, jednak w jednym koszmarze mogą mieć jedną postać, a ponieważ to nie mój sen nie będą mnie straszyć, a w każdym razie nie po to, by odebrać mi energie tylko zwyczajnie zabić. Bardzo pocieszające.

Wracając do naszego rycerza. Wyglądał jakby zaraz miał popuścić ze strachu, ale trzymał się dzielnie ze swym wiernym badylkiem, którym machał jak szalony. Machał i machał aż potworowi znudziła się ta zabawa, też machną i złamał wierny kijek. Po orężu pozostało tylko wspomnienie, choć może i nawet to nie. W końcu sny się kiedyś zapomina. Rycerz tymczasem nie czekając na zachętę dał nogi za pas. Wilkołak jeszcze przez chwilę stał, dając mu fory. W końcu nie chciał go zabić, tylko nastraszyć, wykończyć. Poza tym tego rodzaju stwory lubią bawić się swą ofiarą. 

Później dało się słyszeć wycie. Na niebie pojawił się nienaturalnie duży, krwistoczerwony księżyc w pełni, a krajobraz wyraźnie się zmienił. Pojawiło się więcej drzew, a mgła już nie zielona, a biała uniosła się tak, że ścigany nie wiedział jak blisko jest pogoń.
Pożałowałam, że nie zabiłam Marry od razu. Teraz musiałam za nimi biec slalomem pomiędzy pniami bliżej nie określonych drzew, narażając się na podrapania i rany na nogach wywołane kolczastymi krzakami. Wspomniałam, że miałam krótką spódniczkę? Nie? To w ten oto sposób wam wspominam. W takich chwilach żałuje, że nie pracuję grupowo. W dwójkę, czy trójkę szybciej dałoby się przeszukać teren, który swoją drogą często się zmienia.
Zupełnie nie widziałam śladów. Musiałam zdać się na instynkt. Charakterystyczne wilcze warczenie wskazywało na to, że potwór jest niedaleko. Tylko gdzie? Wydawało się jakby dobiegał zewsząd. Przeklęte echo. Z trudem stłumiłam panikę. W lewo, nie w prawo...Przez cały czas biegłam zaczynając się martwić, czy nie oddalam się od celu. W prawo, czy w lewo i nagle krzyk. Tak w lewo. Grunt to nie tracić głowy. Nie ma mowy bym nie zdążyła. Jeszcze się nie zdarzyło bym zawiodła. Jak pocisk wpadłam na polankę. Ponownie usłyszałam wycie i  mrożące krew w żyłach
warczenie. Chłopak leżał na ziemi. To koniec? Oby nie.
- Hej ty ! - krzyknęłam na potwora. - Teraz to ja jestem twoim przeciwnikiem.

Wyimaginowałam sobie broń palną. Średnich rozmiarów rewolwer na kule ze srebra. Postanowiłam zagrać w jego grę. Chwilę później trzymałam w ręku to co sobie wyobraziłam i wymierzyłam prosto we włochatą klatę. Nie dając mu czasu na ostatnie słowo pięć razy strzeliłam w okolice serca. Przynajmniej tak mi się wydaje. Nie mam praktyki w używaniu tej broni. Kilka razy mogło polecieć w krzaki, lub w niebo. Jednak mimo mojego kalectwa w tej dziedzinie wilkołak padł na ziemie. Jednak gdyby od razu skonał to by było za pięknie prawda? Bestia okazała się bardziej wytrzymała i odporna na ból niż mi się wydawało. Rzuciłam pistolet byle gdzie. Nie był mi już potrzebny. To w końcu broń średniodystansowa. Zamiast niego po chwili trzymałam już długi mocny kij. Nie zdążyłam jednak nic zrobić nim zwierz przykuł mnie do ziemi...
W śnie wszystko może się zdarzyć. Ogranicza nas jedynie nasza wyobraźnia i silna wola. Uwierzcie na słowo ciężko jest coś sobie zmaterializować, gdy czuje się na sobie wilkołakowy oddech. Kij zrządzeniem losu wylądował w jego paszczy zamiast mojej głowy. To chyba jedyny plus ten sytuacji - miała jeszcze głowę.

Pazury również zacisnęły się na mojej niedoszłej broni. Wiedziałam, że w każdym momencie może ją połamać, więc próbowałam go z siebie zrzucić. Kopałam i wierciłam się. Wszystko trwało bardzo szybko. Sama nie wiem jak udało mi się wydostać spod tego ciężkiego cielska. Z kija nie zostało nic pożytecznego. Dlaczego nie przywołałam czegoś mocniejszego np. z metalu? Cóż, gdy na mnie biegł zdążyłam wymyślić jedynie zarys, a w głowie cięgle miałam obraz tamtego chłopaka ze swym kijkiem. Tym razem będzie inaczej. Wyobraziłam sobie ostatnią broń – lekki miecz jednoręczny. 
Bestia jeszcze nie zdążyła wstać, a ja byłam gotowa do działania. Gdy wilkołak się na mnie rzucił, ja zamknęłam oczy i podściełam mu głowę. 

Cisza. Żadnego krzyku, wycia, skomlenia. Nic. Jego ciało zamieniło się w chmurę motyli i po chwili znikną jak typowa Nocna Marra. Koszmar prysł. Pytanie tylko, czy nie za późno, czy jego właściciel żyje? 
Oprzytomniwszy sobie, że  moja misja jeszcze się nie skończyła podbiegłam do chłopaka. Z minuty na minute robił się coraz bardziej przeźroczysty. Podniosłam go i zrobiłam to należało - uderzyłam go otwartą ręką po twarzy. To powinno go obudzić i przywrócić do rzeczywistości. 
Las nieco się przerzedził, księżyc stał się mniej upiorny i aż miło się na niego patrzyło. Gwiazdy lśniły jak brokat. Po wietrzę wypełniał zapach sosnowych igieł. 
Tak. Chyba mi się udało. Jednak nie mogłam jeszcze wiedzieć, że to dopiero początek najdłuższego koszmaru w moim życiu.




Komunikat

Na razie opowieść  "Herb" zostawiam sobie do dokończenia na później.  Od teraz zamierzam tutaj umieszczać  opowiadanie, które jeśli skończę zamierzam pokazać w szkole. Zobaczymy jak to wyjdzie. 
Dziś lub jutro  dodam pierwszy rozdział. Kolejne będą pojawiać się co tydzień w niedzielę. Mam nadzieję, że spotkam się z ostrą budującą  krytyką, bo puki co nic nie jest w stanie sprawić bym spojrzała na swe dzieło w sposób profesjonalny i znalazła co mi tu brakuje. Liczę na was
 Poniżej coś co wam podpowie wokół jakiej tematyki będzie się te opowiadanie kręciło.