niedziela, 7 października 2012

Moje sny: Rozdział 4

„Chyba jesteśmy zgodni, że ma potencjał na Strażnika Snów, a skoro jet na celowniku tym bardziej powinniśmy go uczyć. Wybraliśmy ciebie.” - Te słowa dźwięczały mi jeszcze długo w głowię gdy zmierzałam z powrotem do szkoły.
Ja miałam zostać nauczycielką? Co prawda mam podejście do dzieci, ale nie jestem pewna, czy dam sobie radę przedstawicielem młodzieży niewiele młodszego ode mnie.
Nie miałam żadnych obiekcji odnośnie decyzji przewodniczącego, w przeciwieństwie do Zeda, który najwyraźniej miał kilka wątpliwości. Nie sądził by nauczanie kogoś nowego w takim momencie należało do dobrych pomysłów. Twierdził, że ja mam już i tak sporo na głowie. 
Niech on się już o mnie nie martwi. Spokojnie dam sobie radę, ale dopiero po powrocie do domu.
Tak rozmyślając dosłownie wpadłam na kogoś i chwilę potem już leżałam na podłodze. Spojrzałam w górę, na postać przede mną, a na moich ustach pojawił się nieco głupkowaty uśmiech.
–     Och...Dzień dobry, to jest, przepraszam panie dyrektorzę.
–     Panienka nie na lekcji? - odezwał się basowy głos, mężczyzny-olbrzyma odzianego w czarny garnitur.
Na korytarzu panowała cisza zakłócana jedynie przytłumionymi głosami dobiegającymi z sal lekcyjnych.  Miała trzydzieści minut „spóźnienia” i w zasadzie to już nie miałam po co iść na matematykę.
Nie minęło jednak pięć minut, a już byłam na lekcji. Otóż gdy powiedziałam iż zgubiłam klasę (to normalne że uczeń pierwszej klasy liceum gubi się w budynku, w którym nie orientuje się gdzie jest dana sala) dyrektor był tak wspaniałomyślny, że mi nie tylko wskazał miejsce którego „szukałam”, ale jeszcze mnie tam zaprowadził. Ten człowiek chciał być pomocny, albo nie ma co robić. W każdym razie powstała niezła afera, a pani od matmy postraszyła mnie, że jeszcze jedna taka ucieczka (a to była moja pierwsza), a wpisze mi uwagę.
Niektórzy dzień w dzień wagarują i dla nich to norma, a ja zrobiłam to tylko raz i już mam przez to kłopoty. Wniosek – do niektórych rzeczy trzeba mieć talent.

Maria koniecznie chciała wiedzieć co ja robiłam z tym chłopakiem tak długo. Musiała mieć jakieś skojarzenia to pewne. Nie mogłam go przedstawić jako mojego kuzyna, gdyż nie istniało  między nami żadnego podobieństwa. W zasadzie nie miałam żadnej wiarygodnej historyjki, więc pozwoliłam jej myśleć że jesteśmy niedoszłą parą, a w każdym razie nie zaprzeczałam, choć oczywiście nic między mną a Zedem nie było. Po pierwsze, dlatego że nigdy tak o o nim nie myślałam i mimo uwagi Marii nadal nie myślę, po drugie mam tylko szesnaście, no prawie siedemnaście lat. To może wystarczająco by rozglądać się za chłopakami, ale nawet, gdy już jakiegoś wypatrzę to nie potrafię flirtować i kończy się to zwykle zwykłą przyjaźnią.
Inna sprawa, że po prostu mam pecha, bo większość chłopaków jest już pozajmowanych. Jest ich mniej niż dziewczyn w naszej szkole. Na jednego przypada średnio jedna i pół młodej kobiety, a ja nie znam się na odbijaniu. Po prawdzie nie chce się znać. Jeśli już miałabym życzyć komuś rozpadu związku to pewnie byłby to chłopak z trzeciej klasy technikum.
Eh... niestety to niemożliwe, że on tak sam z siebie zerwie ze swą dziewczyną i mnie zauważy.  Tak nie ma. Tylko odważni w ten konkretny sposób zasługują na miłość, pozostali muszą liczyć na cud. To dołująca myśl, ale prawdziwa. Takie jest właśnie prawdziwe życie i mogę tylko mieć nadzieję, że w krainie snów będzie inaczej, ale to tylko iluzja.  Prawdziwy obiekt moich westchnień za rok, czy dwa skończy edukację w naszej szkole i zniknie z mojego życia. W najlepszym wypadku o nim zapomnę i znajdę innego.  Z drugiej strony uważam, że taka miłość jest bardzo romantyczna mimo iż nic z niej nie wyniknie. Nie ma żadnych kłótni o głupoty, nie ma rozczarowania gdy się okażę że jednak do siebie nie pasujemy. Najlepsze to to iż mój wyśniony książę na zawsze pozostanie ideałem, nawet jeśli w rzeczywistości nim nie jest. Nie złamie mi serca bardziej, niż tym że mnie nie widzi.
Chyba nieco odeszłam od tematu.
Wracając do domu z Marią. Jak zwykle zupełnie nie zwracałam uwagi na to co mnie otaczało. Właściwie ograniczałam się jedynie do tego by nie dać się przejechać samochodom. Zastanawiałam się, czy można się przyjaźnić z kimś i mieć przed nim tajemnicę. Przecież ukrywam przed nią całkiem spory fragment mojego życia. Moje sny.  Nie znam przyjaciółek, które celowo unikałby opowiadania sobie snów. Tymczasem my prawie wcale nie wypominamy o tej szerzę życia. Jakbyśmy się umówiły.
Czy można się przyjaźnić z kimś kogo nie do końca się zna?
Przyjrzałam się Marii i doszłam do wniosku, że jestem egoistką. Myślę tylko o tym czy ona zna mnie wystarczająco podczas gdy prawdziwe pytanie brzmi: czy ja znam ją?
Nim się jednak rozeszłyśmy zdążyłam przypomnieć sobie wszystko co o niej wiem i uznałam że tak. Wiem o niej chyba wszystko to co powinnam. Kiedy ma urodziny, co lubi czego nie, co potrafi, czego się boi i o czym marzy. 
–    Do zobaczenia jutro. - Pomachałam do niej i każda poszła w swoją stronę.

W domu zastałam ojca dokładnie w tym samym miejscu gdzie go zostawiłam, a trzeba zaznaczyć iż było już kilka godzin po dwunastej w południe. Dziś żadne z nas nie pracuje, więc nie było powodów by go budzić i kazać doprowadzić się do porządku, szczególnie że on nie najlepiej znosił gdy ktoś sugerował, że jest pijakiem czy alkoholikiem.
Przypominał mi Pijaka z Małego Księcia który pił by zapomnieć, że pije.  Ja tymczasem śnie by nie pamiętać, że muszę się kiedyś obudzić.
Spanie w dzień to u  mnie norma. Może dlatego że przy sztucznym świetle jakoś łatwiej mi się uczyć. Tak więc za pomocą medalionu przeszłam przez szafę do Ogrodu Marzeń chłopca którego kazano mi szkolić. Zwykle wiem gdzie szukać ofiary ataku, ale co robić gdy nie jest ona na chwile obecną bezpośrednio zagrożona?
Przeczesałam swe białe włosy  i  powoli wypuściłam powietrze z płuc jednocześnie rozglądając się gdzie się znalazłam. Gdy otacza mnie fikcja jestem dużo bardziej koncentrowana na otoczeniu i zachodzącym w nich zmianach.
Tym razem otaczał mnie zewsząd  wysoki żywopłot, który tworzył skomplikowany labirynt. Nie jestem pewna, czy tworząca go roślina w ogóle istnieje. Chłopak musi mieć albo bogatą wyobraźnię albo znać się na egzotycznej florze. Ciemne niebo nade mną  upstrzone przez gwiazdy wyglądało niepokojąco, choć nie do końca wiem co powodowało, że tak to widziałam. Może to iż ciała niebieskie za szybko się poruszały po swych orbitach.
To wszystko i moja wiedza wyniesiona z doświadczenia i senników wskazywała iż obiekt jest zaniepokojony i zestresowany ciągłymi atakami. Bezradny i sfrustrowany zapewne błądzi obecnie podobnie jak ja.
Jak niby mamy się spotkać?
Nawet go nie znam. Czy uda mi się jakoś wyczuć to, że znajduje się gdzieś obok? Bo to że jest w swym ogrodzie to wiem na pewno. Inaczej nie dałabym rady się tu dostać. Widocznie mieszka on w zupełnie innej strefie czasowej niż ja. Skoro sypia gdy u mnie jest pora obiadu. 
Ponownie spojrzałam w niebo.
Gwiazdy.
Przeznaczenie.
Los.
Muszę gdzieś go znaleźć, zanim się obudzi, albo co gorsza jeśli coś obudzi mnie.
Idę po drodze pełnej zwiędłych liści szeleszczących mi pod nogami. Nie widzę ich. Moje stopy otacza mnie mgła.  Ubrana w pelerynę zdaję się unosić jak duch w przestrzeni, a jednak nogi bolą mnie coraz bardziej od biegu.
Najpierw skręcam ciągle w lewo, ale tylko gdy nie mam innego wyjścia. Potem gdy trafiam na ślepy zaułek staram się skręcać tak by nie trafić do punktu wyjścia, ale najwyraźniej mi to się nie udaje, bo jestem przekonana, że już kiedyś widziałam ten sam zakręt i ten sam krzew białej róży.
Te miejsce wydaje mi się aż za bardzo przepełnione symboliką. Podobnie jak ogród przewodniczącego pełne jest przeróżnych kolorowych rośli, które jednak służą tu za  ściany nie do przejścia.
Przez moment jestem pewna że ktoś, lub coś przebiegło koło mnie. Nie wiem czy to Rycerz, moja wyobraźnia czy jakieś zwierzę, które nie jest niczym niezwykłym we śnie.
–    Czekaj. Nie chce ci zrobić krzywdy! - krzyczę w razie gdyby ta pierwsza opcja się sprawdziła.
W końcu co mi szkodzi trochę się powydzierać. Nikt prócz niego mnie nie usłyszy. W najgorszym wypadku po przebudzeniu będzie mnie nieco bolało gardło, ale ból to tylko stan umysłu, a krzyk to sposób na wyładowanie emocji.
Biegnę w kierunku w którym wydaje mi się, że coś zaszumiało. Możliwe, że to tylko wiatr, ale wolę to sprawdzić.
–    Wiem, że tutaj jesteś – mówię choć już sama nie wiem, czy to prawda czy po prostu próbowałam zmusić go do nawiązania dialogu. Nie znoszę mówić sama do siebie.
–     Odejdź. Zostaw mnie.
Dalej labirynt tworzyły kamienne bloki równie wysokie co wcześniej żywopłot. Biło od nich chłodem. Te nieprzyjazne ściany porastały bluszcze dlatego wolałam ich nie dotykać. Co jeśli one i towarzyszące im niecodzienne korzenie są trujące?
Wówczas doszło do mnie, że to przecież nie atak, więc nie Nocne Marry kontrolują krajobraz tylko podświadomość chłopca.
–     Ja nie mam broni.
–     Ale możesz ją stworzyć z niczego, prawda?
Zadziwiające – pomyślałam wówczas. Tylko raz mnie zobaczył. W dodatku gdy z pewnością miał ważniejsze zmartwienia niż przyglądanie się mi, a co ciekawsze zapamiętał to co zobaczył. Ludzie zwykle zapominają sny.
–    Tak racją... Bystry dzieciak z ciebie.
Co poradzę, że wszystkich chłopaków młodszych ode mnie o rok uważam za dzieci?
–     Kim jesteś i co tutaj robisz? – ponownie usłyszałam głos i nadal nie wiedziałam skąd dobiega.
–    Chmury zasłoniły część nieba i zrobiło się nieporównywalnie ziemnej. Starałam się zachowywać spokój, ale mimo to przyłapywałam się na tym że rozglądam się, jakbym się spodziewała że chłopak stoi gdzieś za którymś z zakrętów i tylko czeka by mnie zajść od tyłu. 
W Ogrodach Marzeń nie liczy się wiek. Co więcej im dziecko młodsze tym zazwyczaj ma więcej wyobraźni, a więc jest potężniejsze. Tym trudniej jest mi uwierzyć, że Mirai straciła moc. Będąc najmłodszą, a więc i najsilniejszą z nas.
–     Chce ci pomóc. Pamiętasz, że potrafię wyczarowywać broń – uznałam że słowo „wyczarować” brzmi lepiej i jest bardziej zrozumiałe niż „ przywołać” lub „zmaterializować”. - Chcę cię tego nauczyć.
–     Nie wieżę ci. - Wyczułam nowa nutę ukryta pomiędzy tymi słowami. Czyżby strach? On się mnie boi? Co we mnie jest strasznego?
–    Może mój  wygląd w tym świecie nie ma na celu podkreślać mą urodę, ale żeby zaraz odstraszać...
–    Mogłam przypominać ciemną perłę, postać która ma w zwyczaju wyskakiwać z cienia i jak fatamorgana znikać. Dla kogoś nastawionego negatywnie do podobnych niewyjaśnionych zjawisk uchodziłam zazwyczaj za zabawną, dziwną lub śmieszną pomyloną dziewczynkę z jakąś szmata na głowie.
–    Słowem, spodziewałam się różnych reakcji, ale nie strachu. Pośpiesznie zdjęłam kaptur. Teraz czułam się zupełnie odkryta, bezbronna i możliwe, że bałam się bardziej niż on sam. Mimo to ruszyłam przed siebie pewna, że już wiem gdzie on jest – w centrum labiryntu.
Mgła stopniowo ukazywała mi bruneta siedzącego pod jedną ze ścian nieforemnego ośmiokątnego pomieszczania o tylko jednym wejściu. 
–    Skąd mam mieć pewność, że nie jesteś kolejnym koszmarem? Tyle ich już to było. Jeden tak ja tym twierdził, że mi pomoże wyglądał jak człowiek, ale koszmary się go słuchają.
Wówczas ujrzałam ranę biegnącą przez całą długość ręki.
–    On ci to zrobił?
–    On ciągle tu jest – szepnął chłopiec, a ja poczułam jak ciarki przebiegają mi po plecach. - I wygląda na to, że chce mnie zabić.

__________________________________________________________________________________

Ciąg dalszy za tydzień, jeśli odnajdę wenę.