sobota, 21 kwietnia 2012

Herb część pierwsza

Bajka ta opowiada o losach pewnego chłopca. Znalazł on przypadkiem coś bardzo cennego udowadniając sobie, że najcenniejsze rzeczy znajduje się wcale ich nie szukając.  
Akcja rozgrywa się na Kaszubach, czyli północy naszego kraju. Zacznę może od przedstawienia głównego bohatera. Nazywał się Patryk Kwiatkowski. Nazwisko podobnie jak imię nie było niczym oryginalnym. Z wyglądu też niczym się nie wyróżniał. Chłopiec miał dwóch młodszych braci, Damiana i Bartka, starszą siostrę Grażynę i dwójkę starszego rodzeństwa, które z nimi nie mieszkało, gdyż posiadali już własne domy. Typowa wielodzietna rodzina. Patryk miał czternaście lat. Był szczupły, wysportowany i na tyle wysoki, że zdarzało mu się zahaczać włosami o górną framugę drzwi. Tak jak większość rodziny był szatynem, niebieskie oczy miał po matce.
Po kłótni z rodzicami, którzy jak zwykle go nie rozumieją i uważają za lenia postanowił wyjść się przejść by odreagować. Czasem się zastanawiał czy by nie uciec z domu. A wszystko dlatego, że dostał szlaban. To nie należało do sprawiedliwych jego zdaniem. Czuł się wielce skrzywdzony. Uważał, że to nie sprawiedliwe, gdyż według niego jego rodzeństwo również przesiaduje przed ekranem całe dnie.
„Wcale nie jestem uzależniony, po prostu tu nie ma nic ciekawego” - pomyślał.

Chciał uciec z domu. Nie na zawszę. Powód był zbyt błahy. Po prostu zamierzał na godzinę lub dwie uciec od tego nudnego życia. Bez komputera nie miał co ze sobą zrobić. Nawet nie zauważył gdy nogi go zaprowadziły do parku. Nie wiedział co tam będzie robił, lecz perspektywa spędzania czasu z rodziną nie podobała mu się. O tej porze w miejscu tym było niewiele ludzi. Teren za mało drzewiasty by nazwać go lasem, pełno tam jednak roślin, zero ingerencji człowieka nie licząc ścieżek i niewielu drewnianych ławek. Krajobraz był przepiękny jednak nie robił na Patryku żadnego wrażenia. Znał go już do znudzenia. Byle kwiatki i inne zielska nie robiły na nim wrażenia. Ścieżka stopniowo skręcała w prawo. Po kilku krokach po swej lewej miał już pierwszy pagórek, z którego zimą cała wieś zjeżdżała na sankach. Obecnie był to sterta ziemi porośnięte sianem (zeszłoroczna zeschnięta trawa).
Przechodząc koło miejsca w którym krzyżowały się dwie ścieżki, usłyszał krzyki i wrzaski. Pomyślał że może to jakiś gang, czy też zwykła grupka pijanych znajomych się wygłupia i omijając miejsce szerokim łukiem zignorował dziwaczne wycie i tym podobne. Błądził bez celu, aż spostrzegł, że stoi w miejscu znacznie oddalonym od szlaku. Nie przejmował, się że się zgubi.Z resztą mało to było prawdopodobne.
Poszedł kawałek dalej. Wtedy właśnie to zobaczył. Jasny, duży owalny kamień. Wcześniej tutaj go nie było. Zapamiętał by tak duży obiekt. Długo zastanawiał się czy go dotknąć. Gdy się przemógł gładka powierzchnia okazała się ciepła. Co więcej zawartość zdawała się pulsować. Zupełnie jakby żyła.
Nie mógł jeszcze o tym wiedzieć, ale większość z was z pewnością się domyśla, że znalazł on jajo. Nie byle jakie. Większe niż strusie i od niego twardsze. Nie należało jednak do smoka, o czym on nie mógł wiedzieć. Uznał znalezisko za zwykły kamień, jednak mimo to przez jakiś czas patrzył na niego z zaciekawieniem malującym się na twarzy. Jednak zdał sobie sprawę, że zachowuje się głupio. Sam nie rozumiał czemu takie byle co go aż tak fascynuje. Gdyby przedmiot był mniejszy i lżejszy, kto wie może by go i zabrał do domu. Czego również nie rozumiał.
Przecież nie będę kolekcjonować głazów.”
Zdecydował jednak zostawić to tak jak jest. Po co miałby tachać ciężki kamulec do domu? Nie należał do kolekcjonerów minerałów. W ogóle niczego nie zbierał. Jego jedyną pasją była piłka nożna. To przypomniało mu, że powonień wracać do domu, by się spytać rodziców, czy pozwolą mu pograć z kolegami. Szlaban nie powinien mu tego zabraniać, ale lepiej się upewnić, czy znowu rodzicom coś nie odbiło. Latem zadrżały się sytuację że zasiedział się do późna, ale teraz szybko robiło się ciemno i zimno, więc choć tym nie musieli się martwić.
Odwrócił się więc od podziwianego zjawiska i ruszył przed siebie. W połowie drogi, znowu usłyszał hałasy. Tym razem postanowił je sprawdzić. Paradoksalnie im się do nich zbliżał tym cichły. Najwyraźniej impreza, którą sobie ktoś urządził dobiegała końca. Coś kazało mu się ukryć. W końcu nie wiadomo, czy nie byli niebezpieczni. On był jeden a ich czterech.
Wzrostem przypominali co najmniej uczniów liceum jeśli nie studentów. Ich długie długie włosy kojarzyło mu się z satanistami, co jeszcze mocniej wzmogło jego intuicje. W jego małej wsi dość podejrzliwie traktowano takich oszołomów. Ich ubrania nie były jednak czarne. Wyglądali na przebierańców, którzy urwali się ze średniowiecznego festynu. Posiadali blade cery i piękne jak na chłopaków rysy twarzy.
-Ja sobie podaruje kolejne polowanie. Nie bawi mnie to. - zaczął jasnowłosy.
-Co ty mówisz. Co może bardziej poprawić nastrój niż zabicie takiego stwora? - spytał go jedyny z grupy o krótko przystrzyżonych włosach.
-Ciekawe gdzie chowa się jajo. Jak myślicie? Powinno niedaleko być gniazdo. Trzeba by przeszukać okolice. Wiecie ile to może być warte... - ekscytował się najniższy z ich czwórki, a jednocześni niemal o głowę od Patryka wyższy młody mężczyzna.
-Jak chcecie. Ja wracam. - kontynuował marudzenie pierwszy.
Czwarty, najwyraźniej ich szef o najciemniejszych włosach i nie ludzkim spojrzeniu, zgodził się by wszcząć poszukiwania. Na najbliższym skrzyżowaniu rozdzielili się, a Patryk stwierdził, że musi się wrócić. Nie miał pojęcia co nim kieruje. Mimo to biegł ile się dało. Na miejscu przyjrzał się ponownie kamykowi. Teraz faktycznie zaczął mu przypominać jajo. Choć jeden z nich mówiąc o nim gestykulując pozażywał mniej więcej takie rozmiary, nie musiało przecież chodzić właśnie o to.
„Może to tylko mi się wydaje?”
To nie była jego sprawa i nie powinien się mieszać, a mimo to nawet przez myśl mu nie przeszło by tak to zostawić. Tachanie go do domu wciąż jednak przedstawiało się mało zachęcająco. Gdzie go niby miał trzymać? Nie miał nawet plecaka. Z domu wybiegł tak jak stał czego teraz żałował, również i dlatego iż zachciało mu się pić.
Postanowił je więc zakamuflować. Dokładnie przykrył je liśćmi których było pełno i upewniwszy się że nic ich nie rozwieje, ulotnił się z miejsca zanim zjawiła się trójka chłopaków „Kim byli ci goście i czym było to coś co zabili? Skąd oni się tu wzięli? Czy kamień jest w rzeczywistości czegoś jajkiem? Dlaczego ja to schowałem"
Zanim dotarł do domu słońce już zachodziło. Jego starsza siostra zdziwiła się na jego widok.
- Gdzie byłeś? Nie poszedłeś grać w piłkę? Chłopaki się o ciebie pytali.
- Kiedy ? - zapytał biorąc sobie coś do picia.
- Niedawno.
- To ja lecę - powiedział gdy opróżnił spory kubek herbaty.
- A obiad?
- Potem sobie odgrzeje.
To była jego szansa na odreagowanie. Grał z kumplami do wieczora, nie myśląc o niczym. W tej chwili liczyła się prosta logika: połka jest okrągła, a bramki są dwie. Mimo myśli dotyczących niedawnej przygody, udawało mu się strzelić kilka bramek. Grę miał we krwi i przy takich dziecięcych zabawach nie musiał zanadto angażować mózgu. To co mu się przytrafiło było tak nierealne, że w końcu zaczął to traktować jak sen, a czasem wytykał sobie w myśli, że choć przez chwilę uwierzył w istnienie jakiegoś stworzenia znoszącego jaja nienaturalnie dużych wielkości.

czwartek, 12 kwietnia 2012

co robić?

Zastanawiam się między próba kontynuowania Ciszy, a przejścia do kolejnego opo, dużo krótszego który zostanie zakończone gdy tylko zbierze mi się na  pisanie. Eh...jak ja nie znoszę nie mieć czasu na coś co lubię...

czwartek, 5 kwietnia 2012

Cisza część 2

Cisza

 



Rozdział 2


Obrazy w mej głowie poruszały się za szybko bym mogła coś z nich wywnioskować. Morze, piasek, i coś jeszcze. Wilgotne słone powietrze.
Odzyskałam świadomość. Pierwsza myśl – nie chce mi się wstawać, wole jeszcze spać. Nie pamiętałam o czym śniłam. Cała przeszłość wydawała mi się być takim zapomnianym snem. Gdy myślisz, że już coś ci świta nagle jakiś bodziec z zewnątrz rozprasza cię i wracasz do punktu wyjścia. Wypełnia cię beznadziejne uczucie. Wiesz że drugi raz nie dasz rady tam. Do skrywanych przez umysł wspomnień. Rozwieją się jak wiatr.
Wiatr – to właśnie on był tym bodźcem który mnie rozproszył. Poczułam go na twarzy. Otworzywszy oczy. Znajdowałam się w zupełnie innym miejscu. Zamiast błękitnego nieba, widziałam biały sufit.
Przy poruszeniu ręką dało o sobie znać nieprzyjemne uczucie w lewej dłoni. Miałam wenflon. A więc szpital, albo para szalonych naukowców, chcących zrobić mi sekcje.
Leżałam na czymś o wiele bardziej miękkim niż ostatnio. Było cieplej i jaśniej. Odwróciłam głowę. Byłam podłączona do kroplówki. Nieprzyjemna suchość w ustach jaką miałam poprzednio zniknęła. Nieco dalej lekko uchylone okno. To przez nie wpadało powietrze. Nawet nie próbowałam usiąść. Odwróciłam się na bok, wtuliłam w poduszkę pod głową i odpłynęłam w krainę marzeń.
Ten wypoczynek był mi potrzebny. Pozwolił mi zebrać rozbiegane myśli. Wyciszyć się. W końcu jednak musiałam się obudzić. Wrócić do rzeczywistości. Ta jednak wcale mnie nie zachwycała.
Usiadłam. W brzuchu burczało mi jak nigdy. Znaczy chyba. Nie byłam chudą osóbką, a wręcz przeciwnie. Bliżej mi było do nadwagi. W poprzednim życiu te uczucie musiało mi być obce.
Pokoik w którym się znajdowałam był sterylny i raczej pustawy jak na mój gust. Wszystko było białe. Łóżka (poza moim były jeszcze dwa) zasłony poruszane powietrzem, podłoga, sufit, ściany, drzwi. Te ostatnie zaczęły się poruszać. Weszła przez nie pielęgniarka. Sprawdziła wenflon. Odłączyła kroplówkę. Cały czas uśmiechając się uspokajająco. Niesamowite ile jeden uśmiech może dodać otuchy.
Wykonała kilka innych czynności i wyszła. Po dłuższej chwili pojawił się lekarz. Zrobił mi kilka badań. W ich trakcie pojawił się problem z porozumiewaniem. Gdyby mówił nieco wolniej to przy odpowiedniej koncentracji może doszłabym po ruchach warg co chce przekazać. Jego ruchy były dość stanowcze. Dobrze, że nie trafiła mi się jakaś oferma, która jak ja nie wie co robić. Tylko niektóre badania mi nie pasowały. Świecił mi latarką w oczy. Nie wiem po co. Jestem głucha nie ślepa. Dość szybko odkrył, że nie słyszę. Co jakiś czas kiwał głową sam do siebie. Wiedziałam jaka jest diagnoza. Amnestia. Chwilowa lub długotrwała utrata pamięci.
Nie trzeba kończyć studiów by się tego domyślić. Ciekawiło mnie tylko jak długo stan ten się ma utrzyma. Spytałam o to po swojemu.
Machając rękami tłumaczyłam co chce wiedzieć. Nie wiedziałam kim jestem i co robiłam w lesie. Jednak znaki, które formowałam były mi dobrze znane. Pamiętałam je tak wyraźnie jak oddychanie. Najwyraźniej już w poprzednim życiu byłam głuchoniema.
Mnie może i ta lecz doktor nie od razu wiedział co robię. Miałam nadzieje że nie weźmie tego za atak. Nieświadomie poruszałam przy tym ustami. Nie słyszała samej siebie, ale chyba nie było czego. Struny głosowe wcale nie drgały. Nie potrafiłam się do tego przymusić. Nie wiedziałam jak brzmi mój głos. Trochę bałam się go użyć. Kto wie co by z tego wynikło.
Gdy mój komunikat dotarł, okazało się, że lekarz nie jest tego pewien. Wskazał na palcach liczbę cztery, a z ruchu warg odczytała „miesięcy”.
Momentalnie poczułam się słabiej. Musi być sposób by to przyśpieszyć.

Rozdział 3


W szpitalu przyszło mi przebywać jeszcze przez dłuższy czas. Dzięki lustru w łazience udało mi się odkryć jak wyglądam.
Miałam lekko falowane ciemno brązowe włosy opadające na ramiona, czego już się domyśliłam. Końcówki były minimalnie jaśniejsze niż odrosty. Zastanawiałam się czy jest tak, bo je kiedyś farbowałam czy mam tak naturalnie. Ciemno niebieskie tęczówki oczu. W całym moim wyglądzie one najbardziej mi się podobały. Wyglądały jak chmury burzowe, a przy tym anielsko spokojnie. Rzęsy były nieco rzadkie, a brwi cienkie.
Byłam pełnoletnia, ale brak dokumentów i znajomości imienia i nazwiska pozostawił wyraźne luki w dokumentacji szpitalnej. Podczas mojego wypisu obecna była kobieta, którą widziałam przed omdleniem. Ubrana na zielono, ze złotymi dodatkami. Kolczykami, wisiorkiem i bransoletką. Nazywała się Lora Hak. Puki mówiła powoli i wyraźnie, a ja byłam skoncentrowana zrozumiałam mniej więcej o czym rozmawiała z pielęgniarką. Gdy jedna dyktowała drugiej siłą rzeczy musiała to robić powoli.
Gdy formalna część wypisu ze szpitala się skończyła zajęła się mną policja. Razem z Lorą wytłumaczyliśmy całą sytuację. Funkcjonariusze zaoferowali pomoc w odnalezieniu mi mojej poprzedniej rodziny i znajomych. To musiała być dla nich nietypowa sytuacja. Przeważnie szukali ludzi wiedząc jak wyglądają. Tym razem nie wiedzieli czego szukają i mieli jedynie mój rysopis i zdjęcie które mi zrobili.
Pozostawał jeszcze problem ciał które towarzyszyły mi w momencie mojego pierwszego przebudzenia. Nie lubię o tym myśleć. Mam nadzieje że dojdą do tego co się tam wydarzyło. Chciałabym pomóc, ale nie wiem jak.
Wyszłam ze szpitalnego budynku i...Od tej pory nie miałam gdzie się podziać. Przebywanie dłużej w szpitalu nie miało sensu. Amnezję można było jedynie przeczekać i liczyć na to, że pamięć wróci. Nie miałam dokąd pójść. Nie wiedziałam gdzie mieszkam. Co prawda mogłam wyjść na ulice i idąc za intuicją próbować gdzieś trafić. To bez sensu. Nawet nie wiem czy kiedykolwiek trafiłam do tego szpitala. Wydaje mi się że nie gdyż nie mieli tu mojej dokumentacji, ale tak zawsze jest. Gdy powinno być to nie można znaleźć. Z pewnością będą szukać, ale czy znajdą...
Gdy pielęgniarka zadawała pytania Lora kiwała twierdząco. Miałam nadzieje że skoro teraz przyszła to mi pomoże. Nie pomyliłam się. Okazało się że postanowili (ona i jej mąż. Ten którego się tak bałam) pozwolić mi u siebie trochę pomieszkać. Dopóki policja nic nie znajdzie.
Z jednej strony chciałam o wszystkim zapomnieć wszystkie moje pierwsze wspomnienia. Wszystkie do momentu spotkania Lory, która mnie przygarnęła. Z drugiej te koszmary to jedne z niewielu jakie miałam. Może nie najweselsze, ale moje własne. Od teraz zamierzałam wszystko zapamiętywać. Zaczęłam od drogi kompletnie mi obcej i nieznanej. Wiozła mnie tym samym samochodem, co jechała wcześniej z mężem. Tym razem jej nie towarzyszył. Jechałyśmy same.
Nie miałam pojęcia gdzie zmierzam, ale byłam podekscytowana. Nie mogłam się doczekać, aż zobaczę mój nowy, tymczasowy dom.
Minęłyśmy las iglasty. Podobny do tego w którym się obudziłam. Dreszcze przeszedł mi po ciele. Na szczęście to nie był ten sam. Tamten graniczył z morzem...na pewno. Znajdował się już daleko. Dopiero gdy ostatnie drzewo znalazło się za nami odetchnęłam z ulga. Świerki już nigdy nie skojarzą mi się dobrze.
Po dłuższej chwili wjechałyśmy na most przecinający dużą rzekę. Nie mogłam oderwać nosa od szyby, ani mrugnąć. Mogłabym podziwiać ten widok godzinami. Po miejscu które podziwiałam nie ujrzałam żadnych statków, ani innych wodnych pojazdów i środków transportu.
Widok był tak bardzo znajomy, a jednocześnie obcy. Zaszumiało mi w głowie. Przyłożyłam ręce do uszu. Wspomnienia próbowały wrócić ale coś je blokowało. Dlaczego to musiało mnie tak męczyć? Bolała mnie głowa. Wreszcie szum ustał.
Samochód staną. Lora wyglądała na zaniepokojoną i nieco wystraszoną. Patrzyła na mnie z troską i lekką obawą. Możliwe że nieświadomie jęknęłam, lub wydałam inny dźwięk, który ją zaalarmował. Zadała mi pytanie z jej twarzy wyczytałam tylko „W prządku?” Kiwnęłam twierdząco i uśmiechnęłam się przepraszająco. Kobieta westchnęła i ponownie uruchomiła maszynę. Wjechała z powrotem na ulice.
Im bliżej miasta, tym trafiały się większe i częstsze korki. Jednak mimo ślimaczego tępa dojechałyśmy wreszcie do domu Lory.

Salon utrzymany był w jasnych barwach. Na belkowanej podłodze z ciemnego drewna przede mną leżał duży dywan w kolorze ekrii. Na nim znajdował się jasna trzyosobowa kanapa, zwrócona do mnie bokiem. Przed nią duży nowoczesny telewizor. Między nimi niski stoliczek o szklanej powierzchni. Dżojstiki i gry, sugerowały że małżeństwo albo miało dzieci albo sami lubili sobie pograć. Mnóstwo płyt, krążków i dyskietek.
Za kanapą, po mojej prawej, stół i cztery krzesła. Nad nimi lampa. Daleko przed drzwiami wejściowymi kuchnia. Zamiast drzwi od salony odgradzał je hebanowy łuk. Dzięki temu stojąc ciągle w wejść mogłam zobaczyć jak wygląda. Przeważała czerwień, jednak blaty, zlew, zmywarka, śmietnik i lodówka miały biały kolor. Po prawej od kuchni zaczynał się korytarz z mnóstwem ciemnobrązowych drzwi kontrastujących z jasnymi ścianami.
Wszędzie panował, ład i porządek. Zdawało się jakby całość była nowa i nie używana. Przez to poczuła się obco. Od tych przysłowiowych „czterech ścian” biło metaforyczne zimno. Najwyraźniej albo nie często przebywali w domu, albo mieli pedantyczne umiłowanie czystości.
Gdy zrobiłam kilka kroków do przodu po mojej prawej miałam drzwi. Kobieta zaczęła oprowadzanie właśnie od tego pomieszczenia. Okazało się że jest to błękitna łazienka. Niewielki lufcik na górze ściany wpuszczał świeże powierzę. Podobnie jak otwory klimatyzacji jakie zauważyłam w całym domu.
Mieli zarówno prysznic jak i wannę. Kafelki odcieniem przypominały mi morzę. To samo które mi się śniło.
Lora zaprowadziła mnie do mojego pokoju. Trzecie drzwi po lewej w ciemnym korytarzyku. Po włączeniu światła okazał się nie być taki ciemny.

____________________________________________________________________________

Na tym moja wena się skończyłam, choć planowałam jeszcze jedną postać. Tak więc pierwsze marzenie - związane z tym by skończyć to opo prysło...A to dopiero pierwsze.

Cisza

Cisza

Wyobrażaliście sobie kiedyś jak to jest nie słyszeć? Ja tak i do tego dodałam amnestie choć ta wizja jest nieco...przesłodzona. Niektórzy już pewnie znają te opo to nie pierwszy raz gdy umieszczam je w sieci. Prosiłabym by go nie kopiować.


Rozdział 1


Cisza. Niekończąca się i nieprzenikniona. Nie każdy ma czas i możliwości by się w nią wsłuchać i nacieszyć. Ja znam tylko ją. Jest ze mną zawsze od samego początku. Żadnych: grzmotów, szelestów, krzyków, płaczu, zgrzytu, plusku, łomotu, pisku, ryku, wrzasku, szeptu, szumu, skrobania. Nic.
Nie pamiętam kim byłam, ani nie wiem kim jestem. Imię, nazwisko. To dla mnie nie istniało w moim świecie. Nic nie znaczyły. Nie wiedziałam nawet, że coś takiego istnieje i że jest potrzebne. Mój własny wygląd długo nie był mi znany. Zauważyłam jedynie, że posiadam długie do ramion brązowe włosy.
Pierwsze co pamiętam to wspomniana cisza, która mi towarzyszyła. Potem przyszedł ból w okolicach głowy. Leżałam na piaszczystej drodze Las iglasty rozciągał się po obu jej stronach. Puki leżałam nie widziałam za wiele. Obok mnie znajdował się duży lekko brudny od krwi kamień. Musiałam w coś uderzyć. Wszystko wirowało. Dotknęłam miejsca z którego promieniowało nieprzyjemne uczucie. Włosy były w zaschniętej krwi. Dookoła mnie leżały martwe ciała. Patrzyłam na ich twarze nie rozpoznając ich. Nie wiedziałam czy to moi bliscy czy przypadkowi towarzysze w podróży. Zobaczyłam rozbity na kawałki samochód.Dlaczego wszyscy leżeli na ziemi? Niczego nie pamiętałam. 
Pustka, bezruch, bez-dźwięk. To sprawiało torturę. Nie wiedzieć kim się jest co się stało. Mimo że wytężałam pamięć. Jakby nie istniało nic przed wypadkiem. Czułam się strasznie samotna bezbronna i zagubiona. Mój wiek był dla mnie tajemnica, ale byłam za wysoka by można mnie nazwać dzieckiem. Mimo to rozpłakałam się jak dziecko...
Ten bezruch był dla mnie przerażający. Jakby czas się zatrzymał w momencie gdy nie powinien, a gdy czas wznowił swój bieg, ból głowy przeszedł na wyższy poziom. Otaczające mnie ciała wzbudzały we mnie panikę. Musiałam z uciec. Czułam się zagrożona. Podpełzłam do jednego z drzew i wspierając się o jego korę powoli wstałam. Byłam osłabiona i trudno mi było zachować równowagę. Wszystko się kręciło. Poczułam na sobie zimny podmuch wiatru. Gałęzie poruszały się. Nie miałam siły by biec. Jednak chciałam się jak najszybciej oddalić od tego miejsca.
Nie orientowałam się w porze dnia, ani stronach świata. Zdezorientowana szłam wzdłuż ścieżki. Marsz trwał bardzo długo. Każda sekunda zdawała się wiecznością. Nie wiedziałam jak długo już idę. Czy bardziej wlokę się. Godzinę, czy dwie, a może tylko pół. Nie odwracałam się. Bałam się tego co za mną.
Dopiero kąt padania promieni słonecznych stopniowo skracający mój cień potwierdził iż jest ranek. Świat stawał się coraz jaśniejszy. Poranna łuna czerwieniła się po mojej lewej. Tarcza słoneczna pozostawała niewidoczna. Ukryta za drzewami.
Piaszczysta dróżka skończyła się. Przed sobą miałam mały lasek. Bosymi stopami wyczuwałam ledwie wyczuwalne drganie podłoża. Pojawiały się i znikały. Odstępy były duże i nieregularne. Stałam tak opierając się o drzewo. Miałam nogi jak z waty. Nie byłam pewna czy chce wiedzieć co tam się dzieje. Słońce wznosiło się coraz wyżej. Mrok ustępował światłu. Cienie były bardziej widoczne. Spojrzałam na własny. Domyśliłam się, że do tej pory zmierzałam na południe.
Poczułam na sobie cudze spojrzenie. Możliwe że to tylko moja wyobraźnia potęgowana zmęczeniem. Wydawało mi się jednak, że daleko chen za sobą widzę jakaś postać. Dziwny impuls kazał mi się ukryć. Najszybciej jak mogłam znalazłam się pomiędzy drzewami i wchodziłam coraz bardziej w głąb. Igły kuły mnie w podeszwy niczym nie osłoniętych stup. Było mi zimno. Miałam na sobie tylko sukienkę. Lekko postrzępioną. Nie pamiętałam co się stało z resztą mojego stroju. Czułam jak moje jelita skręcają się z głodu i napięcia. Rozglądałam się nerwowo. Las choć pozornie martwy, był pełen życia. Zobaczyłam ruch w koronach drzew. Ciekawskie ptaki obserwowały mnie uważnie.
Przebyłam las i weszłam na betonową powierzchnie. Była równa i ciemna. Wyrysowano na niej trzy białe linie. Jedna przerywana przechodziła przez środek czarnego pasma i ciągnęła się wzdłuż. Pozostałe dwa po bokach. Z bliska widać było że w rzeczywistości nie były linią prostą. Składały się z bardzo małych pionowych kresek. Intuicja mi mówiła, że nie powinnam przez nie przechodzić. Ulica biegło prostopadle do mojej poprzedniej ścieżki.
Co jakiś czas przejeżdżały przez nią ciężarówki i inne pojazdy. To one powodowały te drgania. W przejeżdżających pojazdach widziałam ludzkie twarze. Z początku nikt mnie nie zauważał. Samochodów nie było wiele. Przemykały raz na może pół minuty. Nagle jeden z nich zwolnił przejeżdżając obok mnie...
Przebyłam las i weszłam na równą, ciemną betonową powierzchnie.  Wyrysowano na niej trzy białe linie. Jedna przerywana przechodziła przez środek czarnego pasma i ciągnęła się wzdłuż. Pozostałe dwa po bokach. Z bliska widać było że w rzeczywistości nie były linią prostą. Składały się z bardzo małych pionowych kresek. Intuicja mi mówiła, że nie powinnam przez nie przechodzić. Ulica biegło prostopadle do mojej poprzedniej ścieżki.
Co jakiś czas przejeżdżały przez nią ciężarówki i inne pojazdy. To one powodowały te drgania. W przejeżdżających pojazdach widziałam ludzkie twarze. Z początku nikt mnie nie zauważał. Samochodów nie było wiele. Przemykały raz na może pół minuty. Nagle jeden z nich zwolnił przejeżdżając obok mnie...
Samochód zatrzymał się. Mało brakowało, a spowodowałby wypadek. Kierowca miał minę jakby zobaczył ducha. Tak też musiałam wyglądać.
Ledwie żywa dziewczyna stojąca samotnie na poboczu jakiejś odludnej drogi. W podniszczonej brudnej sukience z rozczochranymi ciemnymi włosami. Jak zjawa, czy upiór. Nie mówiąc o mgle spowijającej pobocze drogi. Nadciągała od północy. Dopiero niedawno zaczęła się rozwiewać na wietrze.
Nie od razu wysiedli. Zaglądali we wsteczne lusterka by upewnić się, że oczy ich nie zwodzą, lub czy nie jestem złudzeniem optycznym. Może mieli nadzieje że zniknę, razem z mgłą. Ale gdy ona stawała się rzadsza, ja ciągle stałam. Ledwo, ale jednak.
Pierwsza kobieta od strony pasażera. Blondynka o kręconych włosach. Ubrana w zielony golf, czarna marynarka i dżinsy. Jak się dużo później okazało miała z czterdziestkę, jednak zabiegi kosmetyczne jakim się poddała skutecznie to maskowały. Z twarzy wyglądała na dwadzieścia parę, jednak wątpiłam by osoba w mniej więcej moim wieku miała tyle doświadczenia w oczach, cierpliwości i do tego była tak niskiego wzrostu.
Z początku byłam dla niej niecodziennym widowiskiem, które lekko ją przerażało. Szybko się to jednak zmieniło. Spojrzała na mnie z mieszaniną zaskoczenia i współczucia.
Do momentu w którym stanęłam na asfalcie szłam, bo myślałam, że jeśli się zatrzymam nie będę mieć sił by się ruszyć. Miałam rację.
Patrzałyśmy sobie w oczy. Ona nawet nie mrugnęła. Podeszła nieco bliżej by nie stać na jezdni, ale gdy znalazła się w pewnej odległości przystanęła. Chyba już nie uważała mnie za ducha, a przynajmniej tak nie traktowała. Obserwowała co zrobię. Wyczekiwała czegoś. Jej pomalowane czerwona pomadką usta poruszały się. No tak... zadała mi pytanie. Tylko jakie? I jak odpowiedzieć by zrozumiała?
Kierowca wyszedł z wozu. Sporych rozmiarów brunet. Ubrany w ciemne odcienie brązu. Zrobiłam krok do tyłu. Może to dlatego, że wyglądał groźnie. Chciał podejść, ale ona widząc moją reakcje zatrzymała go gestem dłoni. Staną tuż za nią, nie odrywając oczu ode mnie.
Chciałam uciec, ale zrobiłam rzecz przeciwną. Zemdlałam.


o mnie

W wirtualny świecie ukrywam się pod nickiem Bursztyniara. Długi wiem, ale wole by go nie skracać. Wiele osób mi powtarza, że mam dużą wyobraźnię. Prawdopodobnie po mojej mamie. W dzieciństwie potrafiłam bawić się wszystkim od sznurka, czy kredki po kawałek papieru, mimo że miałam też prawdziwe zabawki. Nie jestem już dzieckiem, a przynajmniej nie biorąc pod uwagę wiek. Jednak mam bardzo infantylne podejście do życia i nie przywykłam do tego, że ludzie mówią do mnie "pani"...
Na tym blogu umieszczać będę opowiadania, w większości nie skończone, lub o otwartych zakończeniach. Niektórym może się nie podobać hisotię, które nie mają konkretnego zakończenia, ale moim zdaniem niektóre mają w sobie magię. Powstały ze snów. Ponieważ mój komp często wariuje boje się, że mi się pousuwają. Poza tym piszę się po to by ktoś to czytał, inaczej nie miałoby to sensu. Możliwe że dzięki waszym komentarzom wpadnie mi coś dziki czemu uda mi się je skończyć. Kto wie...