sobota, 21 kwietnia 2012

Herb część pierwsza

Bajka ta opowiada o losach pewnego chłopca. Znalazł on przypadkiem coś bardzo cennego udowadniając sobie, że najcenniejsze rzeczy znajduje się wcale ich nie szukając.  
Akcja rozgrywa się na Kaszubach, czyli północy naszego kraju. Zacznę może od przedstawienia głównego bohatera. Nazywał się Patryk Kwiatkowski. Nazwisko podobnie jak imię nie było niczym oryginalnym. Z wyglądu też niczym się nie wyróżniał. Chłopiec miał dwóch młodszych braci, Damiana i Bartka, starszą siostrę Grażynę i dwójkę starszego rodzeństwa, które z nimi nie mieszkało, gdyż posiadali już własne domy. Typowa wielodzietna rodzina. Patryk miał czternaście lat. Był szczupły, wysportowany i na tyle wysoki, że zdarzało mu się zahaczać włosami o górną framugę drzwi. Tak jak większość rodziny był szatynem, niebieskie oczy miał po matce.
Po kłótni z rodzicami, którzy jak zwykle go nie rozumieją i uważają za lenia postanowił wyjść się przejść by odreagować. Czasem się zastanawiał czy by nie uciec z domu. A wszystko dlatego, że dostał szlaban. To nie należało do sprawiedliwych jego zdaniem. Czuł się wielce skrzywdzony. Uważał, że to nie sprawiedliwe, gdyż według niego jego rodzeństwo również przesiaduje przed ekranem całe dnie.
„Wcale nie jestem uzależniony, po prostu tu nie ma nic ciekawego” - pomyślał.

Chciał uciec z domu. Nie na zawszę. Powód był zbyt błahy. Po prostu zamierzał na godzinę lub dwie uciec od tego nudnego życia. Bez komputera nie miał co ze sobą zrobić. Nawet nie zauważył gdy nogi go zaprowadziły do parku. Nie wiedział co tam będzie robił, lecz perspektywa spędzania czasu z rodziną nie podobała mu się. O tej porze w miejscu tym było niewiele ludzi. Teren za mało drzewiasty by nazwać go lasem, pełno tam jednak roślin, zero ingerencji człowieka nie licząc ścieżek i niewielu drewnianych ławek. Krajobraz był przepiękny jednak nie robił na Patryku żadnego wrażenia. Znał go już do znudzenia. Byle kwiatki i inne zielska nie robiły na nim wrażenia. Ścieżka stopniowo skręcała w prawo. Po kilku krokach po swej lewej miał już pierwszy pagórek, z którego zimą cała wieś zjeżdżała na sankach. Obecnie był to sterta ziemi porośnięte sianem (zeszłoroczna zeschnięta trawa).
Przechodząc koło miejsca w którym krzyżowały się dwie ścieżki, usłyszał krzyki i wrzaski. Pomyślał że może to jakiś gang, czy też zwykła grupka pijanych znajomych się wygłupia i omijając miejsce szerokim łukiem zignorował dziwaczne wycie i tym podobne. Błądził bez celu, aż spostrzegł, że stoi w miejscu znacznie oddalonym od szlaku. Nie przejmował, się że się zgubi.Z resztą mało to było prawdopodobne.
Poszedł kawałek dalej. Wtedy właśnie to zobaczył. Jasny, duży owalny kamień. Wcześniej tutaj go nie było. Zapamiętał by tak duży obiekt. Długo zastanawiał się czy go dotknąć. Gdy się przemógł gładka powierzchnia okazała się ciepła. Co więcej zawartość zdawała się pulsować. Zupełnie jakby żyła.
Nie mógł jeszcze o tym wiedzieć, ale większość z was z pewnością się domyśla, że znalazł on jajo. Nie byle jakie. Większe niż strusie i od niego twardsze. Nie należało jednak do smoka, o czym on nie mógł wiedzieć. Uznał znalezisko za zwykły kamień, jednak mimo to przez jakiś czas patrzył na niego z zaciekawieniem malującym się na twarzy. Jednak zdał sobie sprawę, że zachowuje się głupio. Sam nie rozumiał czemu takie byle co go aż tak fascynuje. Gdyby przedmiot był mniejszy i lżejszy, kto wie może by go i zabrał do domu. Czego również nie rozumiał.
Przecież nie będę kolekcjonować głazów.”
Zdecydował jednak zostawić to tak jak jest. Po co miałby tachać ciężki kamulec do domu? Nie należał do kolekcjonerów minerałów. W ogóle niczego nie zbierał. Jego jedyną pasją była piłka nożna. To przypomniało mu, że powonień wracać do domu, by się spytać rodziców, czy pozwolą mu pograć z kolegami. Szlaban nie powinien mu tego zabraniać, ale lepiej się upewnić, czy znowu rodzicom coś nie odbiło. Latem zadrżały się sytuację że zasiedział się do późna, ale teraz szybko robiło się ciemno i zimno, więc choć tym nie musieli się martwić.
Odwrócił się więc od podziwianego zjawiska i ruszył przed siebie. W połowie drogi, znowu usłyszał hałasy. Tym razem postanowił je sprawdzić. Paradoksalnie im się do nich zbliżał tym cichły. Najwyraźniej impreza, którą sobie ktoś urządził dobiegała końca. Coś kazało mu się ukryć. W końcu nie wiadomo, czy nie byli niebezpieczni. On był jeden a ich czterech.
Wzrostem przypominali co najmniej uczniów liceum jeśli nie studentów. Ich długie długie włosy kojarzyło mu się z satanistami, co jeszcze mocniej wzmogło jego intuicje. W jego małej wsi dość podejrzliwie traktowano takich oszołomów. Ich ubrania nie były jednak czarne. Wyglądali na przebierańców, którzy urwali się ze średniowiecznego festynu. Posiadali blade cery i piękne jak na chłopaków rysy twarzy.
-Ja sobie podaruje kolejne polowanie. Nie bawi mnie to. - zaczął jasnowłosy.
-Co ty mówisz. Co może bardziej poprawić nastrój niż zabicie takiego stwora? - spytał go jedyny z grupy o krótko przystrzyżonych włosach.
-Ciekawe gdzie chowa się jajo. Jak myślicie? Powinno niedaleko być gniazdo. Trzeba by przeszukać okolice. Wiecie ile to może być warte... - ekscytował się najniższy z ich czwórki, a jednocześni niemal o głowę od Patryka wyższy młody mężczyzna.
-Jak chcecie. Ja wracam. - kontynuował marudzenie pierwszy.
Czwarty, najwyraźniej ich szef o najciemniejszych włosach i nie ludzkim spojrzeniu, zgodził się by wszcząć poszukiwania. Na najbliższym skrzyżowaniu rozdzielili się, a Patryk stwierdził, że musi się wrócić. Nie miał pojęcia co nim kieruje. Mimo to biegł ile się dało. Na miejscu przyjrzał się ponownie kamykowi. Teraz faktycznie zaczął mu przypominać jajo. Choć jeden z nich mówiąc o nim gestykulując pozażywał mniej więcej takie rozmiary, nie musiało przecież chodzić właśnie o to.
„Może to tylko mi się wydaje?”
To nie była jego sprawa i nie powinien się mieszać, a mimo to nawet przez myśl mu nie przeszło by tak to zostawić. Tachanie go do domu wciąż jednak przedstawiało się mało zachęcająco. Gdzie go niby miał trzymać? Nie miał nawet plecaka. Z domu wybiegł tak jak stał czego teraz żałował, również i dlatego iż zachciało mu się pić.
Postanowił je więc zakamuflować. Dokładnie przykrył je liśćmi których było pełno i upewniwszy się że nic ich nie rozwieje, ulotnił się z miejsca zanim zjawiła się trójka chłopaków „Kim byli ci goście i czym było to coś co zabili? Skąd oni się tu wzięli? Czy kamień jest w rzeczywistości czegoś jajkiem? Dlaczego ja to schowałem"
Zanim dotarł do domu słońce już zachodziło. Jego starsza siostra zdziwiła się na jego widok.
- Gdzie byłeś? Nie poszedłeś grać w piłkę? Chłopaki się o ciebie pytali.
- Kiedy ? - zapytał biorąc sobie coś do picia.
- Niedawno.
- To ja lecę - powiedział gdy opróżnił spory kubek herbaty.
- A obiad?
- Potem sobie odgrzeje.
To była jego szansa na odreagowanie. Grał z kumplami do wieczora, nie myśląc o niczym. W tej chwili liczyła się prosta logika: połka jest okrągła, a bramki są dwie. Mimo myśli dotyczących niedawnej przygody, udawało mu się strzelić kilka bramek. Grę miał we krwi i przy takich dziecięcych zabawach nie musiał zanadto angażować mózgu. To co mu się przytrafiło było tak nierealne, że w końcu zaczął to traktować jak sen, a czasem wytykał sobie w myśli, że choć przez chwilę uwierzył w istnienie jakiegoś stworzenia znoszącego jaja nienaturalnie dużych wielkości.