czwartek, 5 kwietnia 2012

Cisza część 2

Cisza

 



Rozdział 2


Obrazy w mej głowie poruszały się za szybko bym mogła coś z nich wywnioskować. Morze, piasek, i coś jeszcze. Wilgotne słone powietrze.
Odzyskałam świadomość. Pierwsza myśl – nie chce mi się wstawać, wole jeszcze spać. Nie pamiętałam o czym śniłam. Cała przeszłość wydawała mi się być takim zapomnianym snem. Gdy myślisz, że już coś ci świta nagle jakiś bodziec z zewnątrz rozprasza cię i wracasz do punktu wyjścia. Wypełnia cię beznadziejne uczucie. Wiesz że drugi raz nie dasz rady tam. Do skrywanych przez umysł wspomnień. Rozwieją się jak wiatr.
Wiatr – to właśnie on był tym bodźcem który mnie rozproszył. Poczułam go na twarzy. Otworzywszy oczy. Znajdowałam się w zupełnie innym miejscu. Zamiast błękitnego nieba, widziałam biały sufit.
Przy poruszeniu ręką dało o sobie znać nieprzyjemne uczucie w lewej dłoni. Miałam wenflon. A więc szpital, albo para szalonych naukowców, chcących zrobić mi sekcje.
Leżałam na czymś o wiele bardziej miękkim niż ostatnio. Było cieplej i jaśniej. Odwróciłam głowę. Byłam podłączona do kroplówki. Nieprzyjemna suchość w ustach jaką miałam poprzednio zniknęła. Nieco dalej lekko uchylone okno. To przez nie wpadało powietrze. Nawet nie próbowałam usiąść. Odwróciłam się na bok, wtuliłam w poduszkę pod głową i odpłynęłam w krainę marzeń.
Ten wypoczynek był mi potrzebny. Pozwolił mi zebrać rozbiegane myśli. Wyciszyć się. W końcu jednak musiałam się obudzić. Wrócić do rzeczywistości. Ta jednak wcale mnie nie zachwycała.
Usiadłam. W brzuchu burczało mi jak nigdy. Znaczy chyba. Nie byłam chudą osóbką, a wręcz przeciwnie. Bliżej mi było do nadwagi. W poprzednim życiu te uczucie musiało mi być obce.
Pokoik w którym się znajdowałam był sterylny i raczej pustawy jak na mój gust. Wszystko było białe. Łóżka (poza moim były jeszcze dwa) zasłony poruszane powietrzem, podłoga, sufit, ściany, drzwi. Te ostatnie zaczęły się poruszać. Weszła przez nie pielęgniarka. Sprawdziła wenflon. Odłączyła kroplówkę. Cały czas uśmiechając się uspokajająco. Niesamowite ile jeden uśmiech może dodać otuchy.
Wykonała kilka innych czynności i wyszła. Po dłuższej chwili pojawił się lekarz. Zrobił mi kilka badań. W ich trakcie pojawił się problem z porozumiewaniem. Gdyby mówił nieco wolniej to przy odpowiedniej koncentracji może doszłabym po ruchach warg co chce przekazać. Jego ruchy były dość stanowcze. Dobrze, że nie trafiła mi się jakaś oferma, która jak ja nie wie co robić. Tylko niektóre badania mi nie pasowały. Świecił mi latarką w oczy. Nie wiem po co. Jestem głucha nie ślepa. Dość szybko odkrył, że nie słyszę. Co jakiś czas kiwał głową sam do siebie. Wiedziałam jaka jest diagnoza. Amnestia. Chwilowa lub długotrwała utrata pamięci.
Nie trzeba kończyć studiów by się tego domyślić. Ciekawiło mnie tylko jak długo stan ten się ma utrzyma. Spytałam o to po swojemu.
Machając rękami tłumaczyłam co chce wiedzieć. Nie wiedziałam kim jestem i co robiłam w lesie. Jednak znaki, które formowałam były mi dobrze znane. Pamiętałam je tak wyraźnie jak oddychanie. Najwyraźniej już w poprzednim życiu byłam głuchoniema.
Mnie może i ta lecz doktor nie od razu wiedział co robię. Miałam nadzieje że nie weźmie tego za atak. Nieświadomie poruszałam przy tym ustami. Nie słyszała samej siebie, ale chyba nie było czego. Struny głosowe wcale nie drgały. Nie potrafiłam się do tego przymusić. Nie wiedziałam jak brzmi mój głos. Trochę bałam się go użyć. Kto wie co by z tego wynikło.
Gdy mój komunikat dotarł, okazało się, że lekarz nie jest tego pewien. Wskazał na palcach liczbę cztery, a z ruchu warg odczytała „miesięcy”.
Momentalnie poczułam się słabiej. Musi być sposób by to przyśpieszyć.

Rozdział 3


W szpitalu przyszło mi przebywać jeszcze przez dłuższy czas. Dzięki lustru w łazience udało mi się odkryć jak wyglądam.
Miałam lekko falowane ciemno brązowe włosy opadające na ramiona, czego już się domyśliłam. Końcówki były minimalnie jaśniejsze niż odrosty. Zastanawiałam się czy jest tak, bo je kiedyś farbowałam czy mam tak naturalnie. Ciemno niebieskie tęczówki oczu. W całym moim wyglądzie one najbardziej mi się podobały. Wyglądały jak chmury burzowe, a przy tym anielsko spokojnie. Rzęsy były nieco rzadkie, a brwi cienkie.
Byłam pełnoletnia, ale brak dokumentów i znajomości imienia i nazwiska pozostawił wyraźne luki w dokumentacji szpitalnej. Podczas mojego wypisu obecna była kobieta, którą widziałam przed omdleniem. Ubrana na zielono, ze złotymi dodatkami. Kolczykami, wisiorkiem i bransoletką. Nazywała się Lora Hak. Puki mówiła powoli i wyraźnie, a ja byłam skoncentrowana zrozumiałam mniej więcej o czym rozmawiała z pielęgniarką. Gdy jedna dyktowała drugiej siłą rzeczy musiała to robić powoli.
Gdy formalna część wypisu ze szpitala się skończyła zajęła się mną policja. Razem z Lorą wytłumaczyliśmy całą sytuację. Funkcjonariusze zaoferowali pomoc w odnalezieniu mi mojej poprzedniej rodziny i znajomych. To musiała być dla nich nietypowa sytuacja. Przeważnie szukali ludzi wiedząc jak wyglądają. Tym razem nie wiedzieli czego szukają i mieli jedynie mój rysopis i zdjęcie które mi zrobili.
Pozostawał jeszcze problem ciał które towarzyszyły mi w momencie mojego pierwszego przebudzenia. Nie lubię o tym myśleć. Mam nadzieje że dojdą do tego co się tam wydarzyło. Chciałabym pomóc, ale nie wiem jak.
Wyszłam ze szpitalnego budynku i...Od tej pory nie miałam gdzie się podziać. Przebywanie dłużej w szpitalu nie miało sensu. Amnezję można było jedynie przeczekać i liczyć na to, że pamięć wróci. Nie miałam dokąd pójść. Nie wiedziałam gdzie mieszkam. Co prawda mogłam wyjść na ulice i idąc za intuicją próbować gdzieś trafić. To bez sensu. Nawet nie wiem czy kiedykolwiek trafiłam do tego szpitala. Wydaje mi się że nie gdyż nie mieli tu mojej dokumentacji, ale tak zawsze jest. Gdy powinno być to nie można znaleźć. Z pewnością będą szukać, ale czy znajdą...
Gdy pielęgniarka zadawała pytania Lora kiwała twierdząco. Miałam nadzieje że skoro teraz przyszła to mi pomoże. Nie pomyliłam się. Okazało się że postanowili (ona i jej mąż. Ten którego się tak bałam) pozwolić mi u siebie trochę pomieszkać. Dopóki policja nic nie znajdzie.
Z jednej strony chciałam o wszystkim zapomnieć wszystkie moje pierwsze wspomnienia. Wszystkie do momentu spotkania Lory, która mnie przygarnęła. Z drugiej te koszmary to jedne z niewielu jakie miałam. Może nie najweselsze, ale moje własne. Od teraz zamierzałam wszystko zapamiętywać. Zaczęłam od drogi kompletnie mi obcej i nieznanej. Wiozła mnie tym samym samochodem, co jechała wcześniej z mężem. Tym razem jej nie towarzyszył. Jechałyśmy same.
Nie miałam pojęcia gdzie zmierzam, ale byłam podekscytowana. Nie mogłam się doczekać, aż zobaczę mój nowy, tymczasowy dom.
Minęłyśmy las iglasty. Podobny do tego w którym się obudziłam. Dreszcze przeszedł mi po ciele. Na szczęście to nie był ten sam. Tamten graniczył z morzem...na pewno. Znajdował się już daleko. Dopiero gdy ostatnie drzewo znalazło się za nami odetchnęłam z ulga. Świerki już nigdy nie skojarzą mi się dobrze.
Po dłuższej chwili wjechałyśmy na most przecinający dużą rzekę. Nie mogłam oderwać nosa od szyby, ani mrugnąć. Mogłabym podziwiać ten widok godzinami. Po miejscu które podziwiałam nie ujrzałam żadnych statków, ani innych wodnych pojazdów i środków transportu.
Widok był tak bardzo znajomy, a jednocześnie obcy. Zaszumiało mi w głowie. Przyłożyłam ręce do uszu. Wspomnienia próbowały wrócić ale coś je blokowało. Dlaczego to musiało mnie tak męczyć? Bolała mnie głowa. Wreszcie szum ustał.
Samochód staną. Lora wyglądała na zaniepokojoną i nieco wystraszoną. Patrzyła na mnie z troską i lekką obawą. Możliwe że nieświadomie jęknęłam, lub wydałam inny dźwięk, który ją zaalarmował. Zadała mi pytanie z jej twarzy wyczytałam tylko „W prządku?” Kiwnęłam twierdząco i uśmiechnęłam się przepraszająco. Kobieta westchnęła i ponownie uruchomiła maszynę. Wjechała z powrotem na ulice.
Im bliżej miasta, tym trafiały się większe i częstsze korki. Jednak mimo ślimaczego tępa dojechałyśmy wreszcie do domu Lory.

Salon utrzymany był w jasnych barwach. Na belkowanej podłodze z ciemnego drewna przede mną leżał duży dywan w kolorze ekrii. Na nim znajdował się jasna trzyosobowa kanapa, zwrócona do mnie bokiem. Przed nią duży nowoczesny telewizor. Między nimi niski stoliczek o szklanej powierzchni. Dżojstiki i gry, sugerowały że małżeństwo albo miało dzieci albo sami lubili sobie pograć. Mnóstwo płyt, krążków i dyskietek.
Za kanapą, po mojej prawej, stół i cztery krzesła. Nad nimi lampa. Daleko przed drzwiami wejściowymi kuchnia. Zamiast drzwi od salony odgradzał je hebanowy łuk. Dzięki temu stojąc ciągle w wejść mogłam zobaczyć jak wygląda. Przeważała czerwień, jednak blaty, zlew, zmywarka, śmietnik i lodówka miały biały kolor. Po prawej od kuchni zaczynał się korytarz z mnóstwem ciemnobrązowych drzwi kontrastujących z jasnymi ścianami.
Wszędzie panował, ład i porządek. Zdawało się jakby całość była nowa i nie używana. Przez to poczuła się obco. Od tych przysłowiowych „czterech ścian” biło metaforyczne zimno. Najwyraźniej albo nie często przebywali w domu, albo mieli pedantyczne umiłowanie czystości.
Gdy zrobiłam kilka kroków do przodu po mojej prawej miałam drzwi. Kobieta zaczęła oprowadzanie właśnie od tego pomieszczenia. Okazało się że jest to błękitna łazienka. Niewielki lufcik na górze ściany wpuszczał świeże powierzę. Podobnie jak otwory klimatyzacji jakie zauważyłam w całym domu.
Mieli zarówno prysznic jak i wannę. Kafelki odcieniem przypominały mi morzę. To samo które mi się śniło.
Lora zaprowadziła mnie do mojego pokoju. Trzecie drzwi po lewej w ciemnym korytarzyku. Po włączeniu światła okazał się nie być taki ciemny.

____________________________________________________________________________

Na tym moja wena się skończyłam, choć planowałam jeszcze jedną postać. Tak więc pierwsze marzenie - związane z tym by skończyć to opo prysło...A to dopiero pierwsze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz