niedziela, 30 września 2012

Moje sny: Rozdział 3

Rozdział 3

–    Lidka! Pobudka - usłyszałam jak moja koleżanka z ławki ostrzegawczo szepcze mi do ucha.
–    Co? – mamroczę.
–    Znów zasnęłaś na lekcji – wyjaśniła Maria.
–    Rozejrzałam się odkrywając, że faktycznie jestem w sali lekcyjnej. Na ścianach wiszą  tablicę z podstawowymi informacjami o okresach literackich.  Przed pustą tablicą stała polonistka, która swym zwyczajem zawszę wstawała ze swego miejsca, gdy chciała nawrzeszczeć na osoby w tylnych ławkach, które rozmawiały jak zorganizować w szkole dyskotekę, albo  tak jak ja spały w najlepsze.
Pani P. ma  skłonność do cichego tłumaczenia lekcji. Jest to swego rodzaju prowokacja zmuszająca ucznia do wytężania słuchu. Mnie jednak taka strategia skutecznie nudzi, dlatego też wolę sama sobie przejrzeć temat w podręczniku, a potem nie mając co robić pogrążam się w marzenia i potem Maria musi mnie budzić.  Natomiast nauczycielka patrzy na mnie jakby planowała mnie z miejsca zamordować swymi błękitnymi, oczami, które na chwilę obecną bardziej przywodzą mi na myśl chmury burzowe.
Nauczycielka kazała mi wyjaśnić wymowę jakiejś sceny, ktrą właśnie omawiali. Widocznie właśnie to przed chwilą tłumaczyła klasie.
Bez zająknięcia choć z lekka sennym jeszcze głosem recytuje to co mi świta na ten temat i jest tego wystarczająco dużo by uciszyć Panią P. i przy okazji ją zdenerwować.
Nie jestem może mistrzem w wyprowadzaniu nauczycieli z równowagi, chłopcy z mojej klasy są w tym lepsi, ale rzadko się zdarza by ktoś zapytał mnie o coś czego nie wiem. Jeśli nie podręcznik to pomaga mi Maria.
Dziewczyna ta ani nie miała nawagi, ani niedowagi. Włosy również posiadały nijaki kolor, ni to blond ni to brąz. W zasadzie nie wiem również, czy można by ja nazwać szatynką. No może nie brzmi to za logicznie, ale tak to właśnie jest z urodą co po niektórych.
Zresztą szufladkowanie ludzi za pomocą wyglądu jest głupie i dobrze, że pojawiają się czasem ludzie którzy są ponadto. Jej oczy podobnie jak moje miały intensywnie niebieskie tęczówki, zupełnie jakby w naszych żyłach płynęła ta sama krew. Po przyjrzeniu się widać iż nasze rysy zupełnie się różnią.
Poza genetycznymi różnicami, ja miała włosy do ramion...no może ciut dłuższe. Ona tymczasem niemal do pasa,  jednak zawsze je spinała w kok tak, że tego nie widać. Myślę, że to daje wam już jako taki pojęcie tego jak wyglądamy.

Tak więc na korytarzu pomiędzy lekcjami śmiałyśmy się do łez, z miny polonistki, z żartów naszych kolegów z klasy (czego ci nie wymyślą) zwłaszcza tych na biologi. Cóż...temat o rozmarzaniu daje pole do popisu. Uśmiech miałam od ucha do ucha dopóki nie zauważyłam czarnowłosego chłopaka stojącego koła tablicy z ogłoszeniami. Wówczas jak za sprawą różdżki, wesołość zupełnie mnie opuściła. Nie mógł znaleźć lepszego miejsca by mnie spotkać. W końcu każdy uczeń ma w obowiązku codziennie zapoznać się z ogłoszeniami o zmianach, które tam wiszą.
Od razu go poznałam, choć jego strój, dżinsy i czarna bluza z kapturem, sprawiał iż idealnie wtapiał się w tłum uczniów i praktycznie niczym się nie wyróżniał. Był w moim wieku, ale nie uczył się tutaj, nawet nie mieszkał w okolicy,  ponieważ tak jak ja należał do Strażników Snu, zakładałam że stało się coś o czym powinnam wiedzieć skoro się fatygował.
–     Cześć Lidka – powiedział czarnowłosy wyciągając słuchawki z uszu.
Obserwował mnie uważnie i chyba nawet próbował się uśmiechnąć, ale mu to nie wyszło.
–     Cześć ZED – powitałam go jego ksywką, która to odnosiła się bezpośrednio do jego inicjałów, czyli dwóch liter „Z”.
Poznałam go z Marią, tak by przedstawić jego osobę jak najbardziej niewinnie. Ona również musiała zauważyć iż nigdy wcześniej go tu nie widziała. Poznała to po jej zdziwionych oczach.  Z początku rozmawialiśmy o różnych ogólnikach. O tym, że mamy straszną polonistkę, która zanudza nas na śmierć, a potem ma do nas pretensje, że śpimy na lekcji. Wspominałam o tym, że po szkolę muszę iść prosto do domu, bo ojciec jest chory. Kac to okrutna choroba, (acz uleczalna) więc w zasadzie nawet nie skłamałam.
W pewnym momencie delikatnie dałam o zrozumienia przyjaciółce, że chcemy pobyć na osobności.
–     Co tam u ciebie? Miałaś jakieś koszmary ostatnio? - zaczął lekkim tonem szyfrowaną rozmowę, obserwując swymi brązowymi oczami jak Maria znika za rogiem korytarza.
–     Ostatni dość często. Prawię się nie wysypiam.
–     Coś nowego?
–     Nie. Mityczne potwory. - Pomyślałam o tym rycerzyku z przedwczoraj, ale z jakiegoś powodu nie wydał mi się na tyle ważny by o nim wspominać Zedowi. - Miałam koszmar o dwójcie małych dzieci, które niemalże pożarł potwór, którym ich straszyłam.
–     Wcześniej mówiłaś, że te dzieciaki cię denerwują, a teraz jest ci ich żal? - Wydawał się zbity z tropu.
–     To że ktoś mnie denerwuje to nie znaczy, że mogę pozwolić by tej osobie stała się krzywda -  spokojnie mu wyjaśniłam.  

Ta uwaga dała mu do myślenia. W ciszy wyszliśmy na  zewnątrz z zamiarem wybrania się za szkołę.
–     Wiesz, jakby co mogę ci czasem pomóc – zaoferował się, lecz ja nie odebrałam tego jako oznakę tego, że on się o mnie martwi.
Za dobrze go znałam. Zed po prostu nie przepości okazji żeby się wykazać. Walka jako Strażnik Snów to całe jego życie.
–    To miło z twojej strony – odparłam dyplomatycznie. - Jednak gdy ofiarami padają osoby z mojej okolicy czuje się za nich odpowiedzialna.
–    Rozumiem – powiedział lecz jego ton głosu mówił mi, że nie jest to do końca prawdą. Brzmiało w nim nie tylko zawód co niezadowolenie z tego, że coś nie poszło po jego myśli.
–     Co się stało? - Wiedziałam, że nie przyjechałby pół kraju tylko by się spytać, czy nie może wziąć na siebie części moich obowiązków. Mógł o to zrobić we śnie.
–     Niedługo rozpocznie się zebranie, ale jeśli nie chcesz mogę im powiedzieć, że miałaś coś ważnego do załatwienia i wszystko ci potem przekażę.
–    Owszem miałam coś ważnego – lekcję. Już słychać było dzwonek i wszyscy uczniowie wracali ze spacerku, plotek, lub papieroska z powrotem do klas, a ja stałam bijąc się z myślami . 
Z tego co wiem zebrania są obowiązkowe i nie można sobie tak po prostu na nie czekać. Ciężkie drzwi szkolne otwierały się i zamykały niemalże rytmicznie podczas, gdy ja poważnie rozważałam propozycję Zeda. Musiałby wymyślić coś naprawdę poważnego by mnie usprawiedliwić przed resztą. Poważne kłamstwo. Czy warto oszukiwać tylko po to by mieć obecność na lekcji?  Czy lepiej spytana  gdzie byłam na lekcji bezczelnie powiedzieć wychowawczyni, że miałam ważniejsze sprawy niż matematyka?
Do podjęcia decyzji skłoniła mnie dość bolesna myśli. Mianowicie ojciec na pewno nie zareaguje, choćby nauczycielka poinformowała go o tym, że zwiałam. Zacisnęłam szczękę. Paznokcie wbijały mi się z skórę.
- Nie trzeba. Idę z tobą – powiedziałam zła na niego, że w ogóle proponował pomoc. Zupełnie jakby to była jego wina, że mam takiego ojca, że zebranie odbywa się podczas, gdy ja mam lekcję i że nigdy jeszcze nie uciekała ze szkoły przez co mam straszne wyrzuty sumienia.
Jak tak się zastanowić Zed musiał się bardziej poświęcić, gdyż musiał opuścić na pewno więcej niż jeden dzień w szkole by mnie poinformować. Wszystko dlatego, że nie stać mnie na taki luksus jak telefon, czy internet o telewizji już nie wspominając. 

Chwile potem staliśmy już  w Ogrodzie Marzeń przewodniczącego naszej grupy Strażników Snów (w skład całej organizacji wchodzi o wiele więcej ludzi), a miejsce to wyglądało jak najprawdziwszy ogródek. Drzewa owocowe i wrzątki przeróżnych warzyw i owoców prowadziły nas do ozdobnego krzesła za którym rosło mnóstwo kolorowych kwiatów. 
Wszyscy Strażnicy Snów z naszej grypy znajdowali się już na miejscu.  Łącznie było nas około dwudziestu, ale kogoś brakowało.
Na zebraniu Przewodniczący powiedział  iż „źle się dzieje w państwie duńskim”.
Nie pytajcie mnie skąd dziesięcioletni  blondyn o okrągłych okularkach wziął ten tekst. 

Możecie uważać, że to nieco dziwne, że tak poważnej organizacji przewodzi ktoś nieletni. Na naszą obronę wspomnę tylko iż, gdy ja miałam sześc lat, on wyglądał na tyle samo co obecnie i na chwile obecną również nie wygląda na to by miał się zmienić. 
Wokół nas fruwały motyle i bzyczały niegroźne pszczoły. Każdy z każdym przywitał się uprzejmie i wymienił kilka zdań. W końcu długo się nie widzieliśmy.
Gdy wszyscy już zajęli miejsce za długim stołem przewodniczący swym dziecięcym głosikiem zaczął wyjaśniać powód ich zebrania. 
–    Coraz więcej Nocnych Marr atakuje, ale co gorsza robią to w sposób zorganizowany. Niedawno Mirai została pozbawiona mocy.
O razu wyjaśniam iż Mirai to mała dziewczynka, która w rzeczywistości nazywa się Magda. Przyjaźniła się z Zedem, ale ten nie wydawał się zaskoczony wieścią o nieszczęściu przyjaciółki. Zdenerwowany, smutny, ale z pewnością już wcześniej o tym wiedział. Ja nigdy jej nie lubiłam. Była złośliwa i wścibska. Nikomu jeszcze nie udało jej się przekonać do własnych racji. Miała swą irytującą dumę i należała do osób potwornie upartych. Teraz jednak było mi jej żal. Jeśli przegra się w pojedynku z Marami, nie można umrzeć, ale traci się zdolność przeżywania snów i podróży pomiędzy Ogrodami Snów.
–     Marry coraz częściej atakują. W dodatku zupełnie się ze swymi atakami nie kryją. Czasem działają tuż pod naszym nosem.

Usłyszawszy to szybko opowiedziałam wszystkim o przypadku Kajtka i Michała, gdyż faktycznie do tej pory ratowałam głównie obce mi osoby.
–     Ja mam tak samo – powiedział Zed od niechcenia. - To nic nowego. Wśród ofiar często pojawiają się osoby, które znam. - Chłopak wzruszył ramionami, nie rozumiejąc w czym reszta widzi problem.
–     W każdym bądź razie będziemy od dziś pracować w parach.
–     Nie potrzeba – Zed wyraził swą niechęć nieco za głośno dlatego też wszyscy spojrzeli na niego. - Ja świetnie sobie poradzę sam. Wolę robić wszystko po swojemu. Druga osoba tylko by mi przeszkadzała, choćby nie wiadomo jak była utalentowana.
–     To potrzebny środek ostrożności – zauważył jedenastolatek. - Nie chcę jednak nikogo zmuszać. Proszę was tylko byście byli w kontakcie.
–    Kto będzie ze mną w parzę? - spytałam tylko.
–    Dla ciebie Lidka, mamy specjalne zadanie.  Nie tylko osoby z naszego najbliższego otoczenia zostali zaatakowani.  Ostatnim czasy Nocne Marry uwzięły się na pewnego chłopca.
Dziecko to nie posiadało żadnych specjalnie widocznych cech odróżniających od reszty ludzi na ziemi, dlatego przewodniczący pokazał mi jego zdjęcie.
Szatyn, błękitne oczy, szczupła twarz, karnacja typowa dla przeciętnego mieszkańca europy.
–    Dlaczego uważacie, że Marry się na niego uwzięły? - spytał Zed, jakby uważał iż przesadzają. 

–     Może dlatego, że każdy z nas przynajmniej raz musiał go ratować – wyjaśnił pewien ciemnoskóry Strażnik Snów nieznany mi z imienia.  
–     Zgadza się. To ten sam rycerzyk, co wtedy- pomyślałam na głos. 
–    Co? Wcześniej słowem nie wspominałaś, że o kimś takim śniłaś! - zauważył Zed jakby uważał, że właśnie to sobie zmyśliłam, byle tylko coś powiedzieć.
–    Nie sadziłam, że to ważne, z reszta to moja sprawa co mi się śni.
–    Chyba jesteśmy zgodni, że ma potencjał na Strażnika Snów, a skoro jest na celowniku tym bardziej powinniśmy go uczyć. – Przewodniczący spojrzał na mnie.