środa, 22 kwietnia 2015

Moje sny - poprawione i uzupełnione o zakończenie

Dla tych co chcą sobie przypomnieć, a nie chce im się klikać po spisie treści. Jeśli dostrzeżecie jakieś literówki lub błędnie postawione przecinki - walić śmiało.





_____________________________________

Na szpitalnym łóżku leżał chłopiec w śpiączce. Każdy inny dostrzegłby wokół niego tylko aparaturę rytmicznie pikającą w rytm uderzeń serca. Ja widziałam znacznie więcej. W moich oczach śpiący zmagał się z koszmarem i w przeciwieństwie do lekarzy mogłam mu pomóc.  
Każdy człowiek musi spać, jednak, o czym na pewno mało kto wie istnieją osoby, które potrafią sny przeżywać. Nie tylko własne.
Wyobraźcie sobie, że każdy człowiek podczas śnienia przenosi się do miejsca zwanego Ogrodem Marzeń. Każdy ma swój własny. Podróżujemy po nim na granicy marzeń i jawy oraz we śnie. W tym ostatnim wypadku zwykle o tym nie pamiętamy. Ogrody Marzeń to miejsca do których ludzie uciekają, gdy przerasta ich rzeczywistość. 
Każdy ogród ma swojego ogrodnika, ale my wolimy nazywać się Strażnikami Snu. Potrafimy poruszać się pomiędzy sennymi rzeczywistościami, szukając w nich niepokojących amonali i naprawiając je. Ja jestem właśnie taką osobą. 
To co odkryłam nie miało precedensu, ale wówczas jeszcze tego nie wiedziałam. Interesowało mnie odkrycie przyczyny jego stanu. Wiedziałam, że bynajmniej nie była to zwyczajna śpiączka, że za tym kryje się coś więcej. Wystarczało  trochę pobyć Strażnikiem snów, by umieć poznawać takie sytuację. Musicie wiedzieć, że anomalie nie pojawiają się same z siebie. Powodują je...Nocne Mary. 
Nazwa może brzmieć niewinnie (głównie dlatego, że to grupka dzieci ją wymyśliła), ale są to naprawdę kłopotliwe niematerialne istoty atakujące  Ogrody Marzeń. 
Dowiedziawszy się o ataku wbiegam do swojego pokoju. Przygotowując się do misji sięgnęłam do szuflady i wyciągnęłam coś co z pozoru wyglądało na niebieski kamyk, szkiełko wielkości piąstki, mieniące się niczym naprawdę  sporo wart diament. W rzeczywistości jest to bardzo rzadki bursztyn stworzony z żywicy Drzewa Snów. 
Chyba nie myśleliście, że zamierzam zwyczajnie iść spać prawda? Tak miałabym dostęp tylko do własnego Ogrodu Marzeń, a moim celem jest cudzy. 
By otworzyć przejście należy dotknąć bursztynem najbliższej płaskiej powierzchni. W tym wypadku wybrałam ścianę, ale podłoga również, by się nadawała. Przed wejściem w tworzący się portal, rozejrzałam się po ciemnym pokoju. W błękitnej poświacie wyglądał naprawdę tajemniczo. Nieskromnie zauważę, że ja też. Nie ma jednak czasu na zachwyty. Sprawa jest poważna. Ode mnie zależy zdrowie i  życie zaatakowanego. 
Po przejściu na drugą stronę, do zagrożonego Ogrodu Marzeń, moje blond włosy stały się całkiem białe. Skóra z białej natomiast stała się o dwa odcienie ciemniejsza tak, że zachowywała kontrast. Założyłam na siebie pelerynę. Wyglądała jak kawał kwadratowego materiału zapięty klamrą pod szyją.  Nikt nie wymagał ode mnie bym nosiła ten element ubioru, ale dobrze się czułam z czymś co zasłania głowę i rzucało cień na oczy w ten specyficzny sposób. Kiedy miałam mniej niż dwanaście lat najbezpieczniej czułam się pod kocem, może to właśnie stąd upodobanie do tej mody.  
Po tej stronie brzegi przejścia płonęły złoto czerwonym ogniem. Gdy ciemny pokój za moimi plecami zastąpiły równie tajemnicze sterty gruzów nie czekając na oklaski pobiegłam przed siebie. 
Otaczały mnie gotyckie budowle mocno nadgryzione zębem czasu, o ile w tym świecie „czas” w ogóle istnieje i ma jakiekolwiek znaczenie. Panował tam środek nocy, jednak na niebie nigdzie nie dało się dostrzec ani jednej gwiazdy. 
Na drodze stanął mi głaz sporej wielkości. Nie zwalniając wbiegłam po jego mniej stromej powierzchni, a potem odbijając się przeskoczyłam robiąc koziołka w powietrzu. Wylądowałam jak kot na czworaka. Taki sposób śnienia ma jeden minus. Ból jaki odczuwasz jest jak najbardziej prawdziwy. Ja o tym wiem i jestem na to przygotowana, jednak pomyślcie co z ofiarą Nocnych Mar. Jakie jego musi być jego zaskoczenie, gdy jakieś wyimaginowane strachy wywołują u niego prawdziwy ból, który jest za słaby, by mógł go obudzić, a jednocześnie na tyle mocy, by doprowadzić do szaleństwa. 
Im dłużej biegłam, im bardziej zbliżałam się do celu, tym sceneria stawała się coraz bardziej mroczna i upiorna, jak przystało na koszmar. Ruiny się skończyły. Teraz  otaczała mnie zielona gęsta mgła sięgająca mi do pasa. Jak na siedemnastolatkę nie należałam do specjalnie wysokich to też łatwo mogłam się w razie potrzeby w niej skryć.  
Mój przeciwnik, nocna Mara, przyjmie postać tego czego najbardziej boi się pan tego Ogrodu Marzeń. Wszystko po to, by ofiara nie podejmowała walki sparaliżowana strachem i myślałam, że właśnie w takim stanie go zastanę. sparaliżowany strachem. Tak było dopóki nie usłyszałam szczęku żelaza. Zobaczyła dwie postacie walczące ze sobą. Jednym z nich była „ofiara”, to znaczy szatyn w wieku gimnazjalnym. Oczu nie dane mi było zobaczyć, ale i bez tego wiedziałam, że gości w nich strach, jednak nie ten paraliżujący, a raczej mobilizujący.
Ten który starają się wywołać u nas nauczyciele by zmusić nas do nauki.  
Ubrany był w... hym... o dziwo nie w piżamę jak to bywa u większości ofiar. Wyglądał trochę jak rycerz. Miał na sobie kolczugę, jednak w ręku dzierżył nie miecz, a gałąź jakich tu pełno. Sam fakt, że podświadomie zmienił ubiór robi wrażenie. Przeważnie ofiary nie stawiają większego oporu, a ten wyraźnie próbował walczyć, dopóki starczy mu sił, dlatego też od tego momentu zaczęłam go nazywać Rycerzem.  
Nocna Marra pozbawiała go energii przybrawszy postać wilkołaka i trzeba przyznać, że nie był to strach nieuzasadniony, jak w innych znanych przypadkach, gdy Marry zmieniały się w żaby, wiewiórkę, mrówkę, klasówkę (okazuje się, że tego też można się bać, ale nie pytajcie mnie jak dokładnie wówczas Marra wyglądała), robaki. To człekopodobne owłosione monstrum, z ociekającym śliną pyskiem, naprawdę wyglądało przerażająco. Jak już wspomniałam ja boje się czego innego, ale rozumiałam jego przerażenie, które najprawdopodobniej było wynikiem jakiegoś horroru, który oglądał zanim zapadła w śpiączkę. Telewizja, gry i objadanie się przed snem, są głównymi powodami, przez które w nocy mamy koszmary. 
Powinnam teraz wpaść i mu pomóc jednak bardzo mnie ciekawiło jak sobie poradzi. Jego przeciwnik nie wydał mi się kłopotliwy. 
Problemy z pokonaniem Marr pojawiają się, gdy przybiorą kształt tego czego się boisz, jednak w jednym koszmarze mogą mieć jedną postać, a ponieważ to nie mój sen nie będą mnie straszyć, a w każdym razie nie po to, by odebrać mi energie tylko zwyczajnie zabić. Bardzo pocieszające. 
Wracając do naszego rycerza. Wyglądał jakby zaraz miał popuścić ze strachu, ale trzymał się dzielnie ze swym wiernym badylkiem, którym machał jak szalony. Machał i machał aż potworowi znudziła się ta zabawa, też machną i złamał nieustraszony kijek. Po orężu pozostało tylko wspomnienie, choć może i nawet to nie. W końcu sny się kiedyś zapomina. Rycerz tymczasem nie czekając na zachętę dał nogi za pas. Wilkołak jeszcze przez chwilę stał, dając mu fory. W końcu nie chciał go zabić, tylko nastraszyć, podręczyć i zmęczyć. Trochę jak wędkarz. Poza tym tego rodzaju stwory lubią bawić się swą ofiarą. 
Później dało się słyszeć wycie. Na niebie pojawił się nienaturalnie duży, krwistoczerwony księżyc w pełni, a krajobraz wyraźnie się zmienił. Pojawiło się więcej drzew, a mgła już nie zielona, a biała uniosła się tak, że ścigany nie wiedział jak blisko jest pogoń. 
Pożałowałam, że nie zabiłam Marry od razu. Teraz musiałam za nimi biec slalomem pomiędzy pniami bliżej nie określonych drzew, narażając się na podrapania i rany na nogach wywołane kolczastymi krzakami. Wspomniałam, że miałam krótką spódniczkę? Nie? To w ten oto sposób wam wspominam. W takich chwilach żałuje, że nie pracuję grupowo. W dwójkę, czy trójkę szybciej dałoby się przeszukać teren, który swoją drogą często się zmienia, poszerza, rozciąga. 
Zupełnie nie widziałam śladów. Musiałam zdać się na instynkt. Charakterystyczne wilcze warczenie wskazywało na to, że potwór jest niedaleko. Tylko gdzie? Wydawało się jakby dobiegał zewsząd. Przeklęte echo. Z trudem stłumiłam panikę. W lewo, nie w prawo...Przez cały czas biegłam zaczynając się martwić, czy nie oddalam się od celu. W prawo, czy w lewo i nagle krzyk. Tak w lewo. Grunt to nie tracić głowy. Nie ma mowy bym nie zdążyła. Jeszcze się nie zdarzyło bym zawiodła. Jak pocisk wpadłam na polankę. Ponownie usłyszałam wycie i  mrożące krew w żyłach warczenie, a cel który miałam bronić leżał na ziemi. To koniec? Oby nie. 
- Hej ty ! - krzyknęłam na potwora. - Teraz to ja jestem twoim przeciwnikiem.
Wyimaginowałam sobie broń palną. Średnich rozmiarów rewolwer na kule ze srebra. Postanowiłam zagrać w jego grę. Chwilę później trzymałam w ręku to co sobie wyobraziłam i wymierzyłam prosto we włochatą klatę. Nie dając mu czasu na ostatnie słowo pięć razy strzeliłam w okolice serca. Przynajmniej tak mi się wydaje. Nie mam praktyki w używaniu tej broni. Kilka razy mogło polecieć w krzaki, lub w niebo. Jednak mimo mojego kalectwa w tej dziedzinie wilkołak padł na ziemie. Jednak gdyby od razu skonał to by było za pięknie prawda? Bestia okazała się bardziej wytrzymała i odporna na ból niż mi się wydawało. Rzuciłam pistolet byle gdzie. Nie był mi już potrzebny. To w końcu broń średniodystansowa. Zamiast niego po chwili trzymałam już długi mocny kij. Nie zdążyłam jednak nic zrobić nim zwierz przykuł mnie do ziemi...
W śnie wszystko może się zdarzyć. Ogranicza nas jedynie nasza wyobraźnia i silna wola. Uwierzcie na słowo ciężko jest coś sobie zmaterializować, gdy czuje się na sobie wilkołaczy oddech. Kij zrządzeniem losu wylądował w jego paszczy zamiast mojej głowy. To chyba jedyny plus ten sytuacji - miałam jeszcze głowę.
Pazury również zacisnęły się na mojej niedoszłej broni. Wiedziałam, że w każdym momencie może ją połamać, więc próbowałam go z siebie zrzucić. Kopałam i wierciłam się. Wszystko trwało bardzo szybko. Sama nie wiem jak udało mi się wydostać spod tego ciężkiego cielska. Z kija nie zostało nic pożytecznego. Dlaczego nie przywołałam czegoś mocniejszego np. z metalu? Cóż, gdy na mnie biegł zdążyłam wymyślić jedynie zarys, a w głowie cięgle miałam obraz tamtego chłopaka ze swym kijkiem. Tym razem będzie inaczej. Wyobraziłam sobie ostatnią broń – lekki miecz jednoręczny. 
Bestia jeszcze nie zdążyła wstać, a ja byłam gotowa do działania. Gdy wilkołak się na mnie rzucił, ja zamknęłam oczy i ścięłam mu głowę. 
Cisza. Żadnego krzyku, wycia, skomlenia. Nic. Jego ciało zamieniło się w chmurę motyli i po chwili znikną jak typowa Nocna Marra. Koszmar prysł. Pytanie tylko, czy nie za późno, czy jego właściciel żyje? 
Oprzytomniwszy sobie, że  moja misja jeszcze się nie skończyła podbiegłam do chłopaka. Z minuty na minute robił się coraz bardziej przeźroczysty. Podniosłam go i zrobiłam to co należało - uderzyłam go otwartą ręką po twarzy. To powinno go obudzić i przywrócić do rzeczywistości. 
Las nieco się przerzedził, księżyc stał się mniej upiorny i aż miło się na niego patrzyło. Gwiazdy lśniły jak brokat. Powietrze wypełniał zapach sosnowych igieł. 
Tak. Chyba mi się udało. Jednak nie mogłam jeszcze wiedzieć, że owa misja to dopiero początek najdłuższego koszmaru w moim życiu. 



- Do łóżek marsz! - nakazałam dwójce dzieciaków w wieku sześciu i dziewięciu lat.
Ci jednak nie okazali się skorzy do współpracy. Młodszy Kajtek zamknięty we własnym świecie udając samolot, latał po pokoju i co jakiś czas znikał na korytarzu. Tymczasem starszy Michał krzyczał, że już nie jest dzieckiem i nie musi się kłaść o dwudziestej pierwszej. Buntując się używał kanapy jak trampoliny. 
Nawiasem mówiąc mnie na taki mebel nie byłoby stać nawet gdybym oszczędzała przez roku. Nie mówiąc już o pozostałych luksusowych przedmiotach: telewizorze plazmowym i mięciutkim białym dywanie, na którym obecnie stałam. Pozostała część domu również została wyposażona z rozmachem w przeróżne drogie sprzęty i korzystałam z każdej wolnej chwili by się im napatrzeć. 
–     Nie jesteś dzieckiem? Uważaj, bo przekaże to twoim bliskim co zwolni ich od dawania ci prezentów na Dzień Dziecka, powiem to też Zajączkowi, Świętemu Mikołajowi, Gwiazdorowi...- tak wymieniałam.
–    Nie zrobisz tego! - krzyknął malec tak przestraszony, że aż przestał skakać. 
Tak jak rycerz dobywa miecza by stoczyć pojedynek tak ja wyjęłam komórkę z kieszeni. 
–    Już do nich dzwonie. A dla Kajtka wezwę Boboka. 
Oczywiście zrobił się pisk i obaj pobiegli do pokojów, by tam włożyć piżamy. 
Od razu wyjaśniam, że to nie moje rodzeństwo, tylko dzieci pewnej zamożnej kobiety, którymi się opiekuje wieczorami, podczas gdy ona ma „czas dla siebie” i „odpoczywa od swego jakże stresującego życia”. Nie narzekam. Te maluchy są przynajmniej na tyle duże, że nie muszę im zmieniać pieluch i nie wymiotują...za często. 
Jest tylko jeden z moich sposobów na zarabianie. Czasem pracuje  w sklepikach, albo wyprowadzam psy. Głównie jednego mojej babci, ale też za pieniądze.  
Wracając do dzieci. To czym je straszyłam tak naprawdę nie istnieje. Podobnie jak Nocne Marry tak i Boboka, każde dziecko wyobraża sobie inaczej, jako kogoś/ coś strasznego. Trochę jak Bogin z Harrego Pottera. Ja swego czasu wyobrażałam go sobie jak przygarbionego człekopodobnego stwora szczelnie okrytego płaszczem  o zdeformowanej twarzy okrytej bandażem, ale jak już powiedziałam ta wizja jest tylko moja i wynika z różnych horrorów, które podglądałam. 
Słysząc ich przytłumione wystraszone szepty nie mogłam się nie śmiać. Co w tym zabawnego? Otóż oni naprawdę wierzą ze taki  potwór ma telefon, którego numer jest mi znany. Ma to swoje plusy – nie muszę się wydzierać przez okno, by go przywołać. Swoją drogą trochę im zazdroszczę tej dziecięcej beztroski. 
Wieczór mijał powoli, dzieci zasnęły, a ja w przestronnym salonie usiadłam sobie w koncie i czytałam podręcznik do polskiego. Jutro zawarta w nim wiedza może mi się przydać. Za oknem padał deszcz, ale dzięki latarnią ulicznym nie było ciemno. Mimo to coś koło północy nabrałam złych podejrzeń i odłożyłam książkę, nawet nie zaznaczając gdzie skończyłam. W plecaku miałam swój medalion który mrugał nerwowo.
Atak
Przyłożyłam przedmiot do mięciutkiego dywanu i wskoczyłam do dziury, która pojawiła się w podłodze. Po czym kierując się instynktem i mruganiem medalionu trafiłam do snu... Kajtka I Michała. Taki wspólny sen nie był niczym dziwnym. Często zdarzało się, że dwójka przyjaciół lub rodzeństwa, a czasem i obcy sobie ludzie  mają ten sam sen w tym samym czasie.  Nie zdziwiło mnie również to co im się śniło. 
Bobok w ich wyobraźni miał nienaturalnie długie i chude palce przywodzące na myśl odnóża pająka. Jego sylwetka była  nieznacznie zgarbiona.  Okrywał go ciemny płaszcz z kapturem. Zielony niczym kosmita, posiadał głos ich sąsiadki z naprzeciwka. 
Czy czułam się winna, że zmora którą ich straszyłam, teraz ich atakuje? Nie. Jeśli Marry upatrzyli ich za cel  to pojawiły się tak czy siak. Jeśli nie tak to w innej formię. Poza tym specjalnie nie mówiłam im jak wygląda i jakie ma  moce. To że wygląda tak, a nie inaczej jest tylko i wyłącznie winą ich wyobraźni, lęków i strachu. 
Kajetan i Michał sparaliżowani strachem bali się nawet oddychać, a co dopiero stawiać opór. Moja walka nie trwała długo i nie miała w sobie nic nadzwyczajnego. Niepokoił mnie sam fakt iż w ogóle miała miejsce, o tym jednak myślałam nieco później.

Po męczącej walce z Bobokiem (przeżywanie koszmarów zawsze męczy) ocknęłam się na kanapie w salonie. Zegar wybijał pierwszą w nocy. W przedpokoju dało się słyszeć kroki, pobrzękiwanie kluczy, odgłosy ściągania i zawieszania  płaszcza, bądź futra. Natychmiast się podniosłam. Co to by było jakby się dowiedzieli, że śpię na „posterunku”?
Kobieta, blondynka o tak tlenionych włosach, że mogłaby oddychać pod wodą, o całkiem przyzwoitej linii jak na osobę, która urodziła dwójkę dzieci  przywitała mnie z uśmiechem jak z reklamy pasty do zębów. Widać po niej, że potrafiła się ubrać i umalować. 
Towarzyszący jej człowiek prawie nigdy nic nie mówił, a jednak nie wyglądał na pantoflarza. Jeśli już wypowiedział swoje zdanie wszyscy w rodzinie się go słuchali jak boga. Jednym słowem – urocza para. 
–    Śpią? Mam nadzieje, że nie sprawiali kłopotów.
–    Nie. Byli bardzo grzeczni i dzielni...- to drugie wyrwało mi się zanim zdążyłam ugryźć się w język, ale to prawda podczas mojej walki, której z pewnością już nie pamiętają wykazali się tym iż nie krzyczeli jak opętani co często mnie denerwuje w małolatach. 
Wydawało mi się, że dla rodziców może to brzmieć nieco dziwnie. Jednak oni puścili to mimo uszu. Od razu wzięli się do oceny stanu mieszkania, które mimo temperamentu ich pociech było całe. Gdy się odwrócili  kobieta poprosiła męża o to by mi zapłacił, a ja ubrana w kurtkę przeliczywszy odkryłam, że nic mi nie potrącili, choć premii też nie było. W takich chwilach żałuje, że nie mogę opowiedzeń jak się musiałam narażać w Ogrodzie Marzeń, by ich pociechy mogły przeżyć w noc, ale nie bądźmy chciwi. 
–    Dziękuje, że z nimi zostałaś. W dni robocze tak ciężko o nianie. Szczególnie, gdy jest rok szkolny.
–    To żaden kłopot – poniekąd skłamałam.
W końcu pewnie i tak bym się nie wyspała. 
–    Za tydzień znowu wyjeżdżamy.
–    Mam się stawić o tej samej godzinie?
–    Najlepiej ciut wcześniej. Trochę później wrócimy, ale to chyba nie problem?
Zaraz...za tydzień...czy mam jakiś sprawdzian? Na chwilę obecną nic sobie nie przypominałam, ale mimo to się zgodziłam i pożegnałam się grzecznie. 
Wracając autobusem do domu cieszyłam się nawet, że mam taką pracę. Powtarzałam, że zawsze mogło być gorzej. Idąc w stronę bloku za bardzo zmęczona by kontemplować zapach trawy pode mną, czy gwiazdy nade mną snułam się uważając by się nie poślizgnąć na mokrym gruncie.  
Na klatce schodowej przed drzwiami mojego mieszania spotkałam mruczącego pod nosem przekleństwa pijaka. Brunet miał na sobie pogniecioną koszulę, a na to czarną kurtkę. Nogawki spodni miał uwalone błotem aż po kolana. Najwyraźniej trudno mu było ominąć jesienne kałuże i nie omieszkał w kilka wpaść. Ten facet nie był żulem, sąsiadem który pomylił pokoje, ani lokatorem czy zaczajonym na mnie zboczeńcem. Gorzej. Otóż stał przede mną mój  biologiczny ojciec i jednocześnie jedynym prawny opiekun.  
Jaka szkoda, że nie wszystkie koszmary wystarczy zastrzelić, by zniknęły. Z niektórymi trzeba mieszkać na co dzień. Ten dręczy mnie od dwóch lat. Ojciec jest taki od śmierci mamy. Zginęła wypadku samochodowym. Tata natomiast przeżywa to tak jakby to on ją przejechał i nie mógł żyć z poczuciem wina.  
Chwyciłam jego dłoń i wspólnie odkluczyliśmy drzwi. Wyglądał jakby mógł trzymać się jeszcze w pionie tak, więc nie oglądając się na niego weszłam do środka. Dopiero, gdy włączyłam światło  poznał mnie i z tym swoim błogi uśmiechem zaczął wychwalać pod niebiosa.
–    Mój aniołek - powiedział 
–    Możesz dojść do kanapy, czy ci pomóc?
–    Oczywiście, że dojdę. Czemu miałbym nie...- zachwiał się i omal nie potknął o dywan.  
Gdyby mama zobaczyłaby go w takim stanie, to sprałaby go na kwaśne jabłko. Mama naprawdę należała do kobiet twardych, co dawało się stwierdzić już po jej wyglądzie, bo chucherkiem nie była. Ktoś kiedyś zażartował, że nawet z rozpędzoną ciężarówka dałaby sobie radę, co jak się okazało nie sprawdziło się. Jeden zero dla ciężarówki, przy czym wcale nie sugeruje, że ta próba sił została z góry zaplanowana.
Wracając do ojca. Puki on nie pożycza ode mnie kasy na alkohol, a sam zarabia tyle ile potrzeba by popłacić prąd, wodę i jakieś tam jedzenie jest ok. Co innego, gdy dopadają go takie stany, że nawet na rachunki nie starcza, ale od czego jest babcia?
Upewniwszy się, że mój rodzic przeżyje noc, ruszyłam do swojego pokoju i padłam na uwcześnienie zasłane (czy może bardziej specjalnie niepościelone z rana) łóżko. 
Jak widać nocny tryb życia jest u nas rodzinny. Wyświetlacz komórki pokazywał drugą w nocy. Oznaczało to jakieś trzy godziny snu zanim będę musiała zacząć zbierać się do szkoły. Eh...uroki dojeżdżania do liceum. 
Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że chyba pierwszy raz w życiu musiałam walczyć z Nocną Marą, która zaatakowała kogoś z mojej okolicy, znanego mi z  widzenia. Może brzmi niewinne, ale coś takiego nie jest normalne. Weźmy na przykład Rycerza. Słyszałam wywiad z jego rodziną w telewizji, ale nawet nie wiedziałam w jakim rejonie europy mieszka. Po prostu rzuciły mi się objawy. W każdym razie, czyżby Nocne Marry zaatakowały tuż pod moim nosem chcą  zwrócić na siebie moją uwagę?
Oby nie.
Z tą ponurą myślą zasnęłam. 

–    Lidka! Pobudka - usłyszałam jak moja koleżanka z ławki ostrzegawczo szepcze mi do ucha.
–    Co? – mamroczę.
–    Znów zasnęłaś na lekcji – wyjaśniła Maria. 
Rozejrzałam się odkrywając, że faktycznie jestem w sali lekcyjnej. Na ścianach wiszą  tablicę z podstawowymi informacjami o okresach literackich.  Przed pustą tablicą stała polonistka, która swym zwyczajem zawszę wstawała ze swego miejsca, gdy chciała nawrzeszczeć na osoby w tylnych ławkach, które rozmawiały jak zorganizować w szkole dyskotekę, albo  tak jak ja spały w najlepsze.
Pani P. ma  skłonność do cichego tłumaczenia lekcji. Jest to swego rodzaju prowokacja zmuszająca ucznia do wytężania słuchu. Mnie jednak taka strategia skutecznie nudzi, dlatego też wolę sama sobie przejrzeć temat w podręczniku, a potem nie mając co robić pogrążam się w marzenia i potem Maria musi mnie budzić.  Natomiast nauczycielka patrzy na mnie jakby planowała mnie z miejsca zamordować swymi błękitnymi, oczami, które na chwilę obecną bardziej przywodzą mi na myśl chmury burzowe. 
Nauczycielka kazała mi wyjaśnić wymowę jakiejś sceny, którą właśnie omawiali. Widocznie właśnie to przed chwilą tłumaczyła klasie. Bez zająknięcia choć z lekka sennym jeszcze głosem wyrecytowałam to co mi świta na ten temat i jest tego wystarczająco dużo by uciszyć Panią P. i przy okazji ją zdenerwować.
Nie jestem może mistrzem w wyprowadzaniu nauczycieli z równowagi, chłopaki z mojej klasy są w tym lepsi, ale rzadko się zdarza by ktoś zapytał mnie o coś czego nie wiem. Jeśli nie podręcznik to pomaga mi Maria. 
Dziewczyna ta miała ciemno-blond włosy. Jej oczy podobnie jak moje miały intensywnie niebieskie tęczówki, ale po przyjrzeniu się widać iż nasze rysy zupełnie się różnią. 
Poza genetycznymi różnicami, ja miała włosy do ramion...no może ciut dłuższe. Ona tymczasem niemal do pasa,  jednak zawsze je spinała w kok tak, że tego nie było widać. Myślę, że to daje wam już jako taki pojęcie tego jak wyglądamy. 
Na korytarzu pomiędzy lekcjami śmiałyśmy się do łez, z miny polonistki, z żartów naszych kolegów z klasy zwłaszcza tych na biologi. Cóż...temat o rozmarzaniu daje pole do popisu. Uśmiech miałam od ucha do ucha dopóki nie zauważyłam czarnowłosego nastolatka stojącego koła tablicy z ogłoszeniami. Wówczas jak za sprawą różdżki, wesołość zupełnie mnie opuściła. Nie mógł znaleźć lepszego miejsca, by mnie spotkać. W końcu każdy uczeń ma w obowiązku codziennie zapoznać się z ogłoszeniami o zmianach, które tam wiszą. 
Od razu go poznałam, choć jego strój, dżinsy i czarna bluza z kapturem, sprawiał iż z pozoru niczym się nie wyróżniał. Był w moim wieku, ale nie uczył się tutaj, nawet nie mieszkał w okolicy, ponieważ tak jak ja należał do Strażników Snu, zakładałam, że stało się coś o czym powinnam wiedzieć skoro się fatygował. 
–     Cześć Lidka – powiedział czarnowłosy wyciągając słuchawki z uszu. 
Obserwował mnie uważnie i chyba nawet próbował się uśmiechnąć, ale mu to nie wyszło. 
–     Cześć ZED – powitałam go jego ksywką, która to odnosiła się bezpośrednio do jego inicjałów, czyli dwóch liter „Z”. 
Poznałam go z Marią, siląc się na naturalność, choć ona również musiała zauważyć, iż czarnowłosy nie jest stąd. Poznałam to po jej zdziwionych oczach. Z początku rozmawialiśmy o różnych ogólnikach. O tym, że mamy straszną polonistkę, która zanudza nas na śmierć, a potem ma do nas pretensje, że śpimy na lekcji. 
W pewnym momencie delikatnie dałam do zrozumienia przyjaciółce, że chcemy pobyć na osobności. 
–     Co tam u ciebie? Miałaś jakieś koszmary ostatnio? - zaczął lekkim tonem szyfrowaną rozmowę, obserwując swymi brązowymi oczami jak Maria znika za rogiem korytarza. 
–     Ostatni dość często. Prawię się nie wysypiam.
–     Coś nowego?
–     Nie. Mityczne potwory. - Pomyślałam o tym rycerzyku z przedwczoraj, ale wówczas nie wydał mi się na tyle ważny, by o nim wspominać Zedowi. - Miałam koszmar o dwójcie małych dzieci, które niemalże pożarł potwór, którym ich straszyłam. 
–     Wcześniej mówiłaś, że te dzieciaki cię denerwują, a teraz jest ci ich żal? - Wydawał się zbity z tropu.
–     To że ktoś mnie denerwuje to nie znaczy, że mogę pozwolić by tej osobie stała się krzywda - wyjaśniłam zastanawiając się, czy pytał serio czy tylko żartował.  
Ta uwaga dała mu do myślenia. W ciszy wyszliśmy na  zewnątrz z zamiarem wybrania się za szkołę. 
–     Wiesz, jakby co mogę ci czasem pomóc – zaoferował się, lecz ja nie odebrałam tego jako oznakę tego, że on się o mnie martwi. 
Za dobrze go znałam. Zed po prostu nie przepości okazji żeby się wykazać. Walka jako Strażnik Snów to całe jego życie. 
–    To miło z twojej strony – odparłam dyplomatycznie. - Jednak gdy ofiarami padają osoby z mojej okolicy czuje się za nich odpowiedzialna.
–    Rozumiem – powiedział lecz jego ton głosu mówił mi, że nie jest to do końca prawdą. Brzmiało w nim nie tylko zawód co niezadowolenie z tego, że coś nie poszło po jego myśli.
–     Co się stało? - Wiedziałam, że nie przyjechałby pół kraju tylko by się spytać, czy nie może wziąć na siebie części moich obowiązków. Mógł to zrobić we śnie. 
–     Niedługo rozpocznie się zebranie, ale jeśli nie chcesz mogę im powiedzieć, że miałaś coś ważnego do załatwienia i wszystko ci potem przekażę.
Owszem miałam coś ważnego – lekcję. Już słychać było dzwonek i wszyscy uczniowie wracali ze spacerku, plotek, lub papieroska z powrotem do klas, a ja stałam bijąc się z myślami .  
Z tego co wiem zebrania są obowiązkowe i nie można sobie tak po prostu na nie iść. Ciężkie drzwi szkolne otwierały się i zamykały niemalże rytmicznie podczas, gdy ja poważnie rozważałam propozycję Zeda. Musiałby wymyślić coś naprawdę poważnego, by mnie usprawiedliwić przed resztą. Poważne kłamstwo. Czy warto oszukiwać tylko po to by mieć obecność na lekcji?  Czy lepiej spytana  gdzie byłam na lekcji bezczelnie powiedzieć wychowawczyni, że miałam ważniejsze sprawy niż matematyka?
Do podjęcia decyzji skłoniła mnie dość bolesna myśli. Mianowicie ojciec na pewno nie zareaguje, choćby nauczycielka poinformowała go o tym, że zwiałam. Zacisnęłam szczękę. Paznokcie wbijały mi się z skórę. 
- Nie trzeba. Idę z tobą – powiedziałam zła na niego, że w ogóle proponował pomoc. Zupełnie jakby to była jego wina, że mam takiego ojca, że zebranie odbywa się podczas, gdy ja mam lekcję i że nigdy jeszcze nie uciekałam ze szkoły przez co mam straszne wyrzuty sumienia. 
Jak tak się zastanowić Zed musiał się bardziej poświęcić, gdyż musiał opuścić na pewno więcej niż jeden dzień w szkole, by mnie poinformować. Wszystko dlatego, że nie stać mnie na taki luksus jak telefon, czy internet o telewizji już nie wspominając. 
Chwile potem staliśmy już  w Ogrodzie Marzeń Śniącego, który przewodził   naszej grupie Strażników Snów (w skład całej organizacji wchodzi o wiele więcej ludzi), a miejsce to wyglądało jak najprawdziwszy ogródek. Drzewa owocowe i grządki przeróżnych warzyw i owoców prowadziły nas do ozdobnego krzesła, za którym rosło mnóstwo kolorowych kwiatów. 
Wszyscy Strażnicy Snów z naszej grypy znajdowali się już na miejscu.  Łącznie było nas około dwudziestu. Kogoś brakowało. 
Na zebraniu Śniący powiedział,  iż  źle się dzieje, a powaga w jego głosie komicznie kontrastowała z  dziecięcą okrągłą buzią dziesięcioletniego blondyna o okrągłych okularkach. Nie wspominam już o wysokości wydawanych przez niego dźwięków.  
Możecie uważać, że to nieco dziwne, że tak poważnej organizacji przewodzi ktoś nieletni. Na naszą obronę wspomnę tylko iż, gdy ja miałam sześć lat, on wyglądał na tyle samo co obecnie i na chwile obecną również nie wygląda na to by miał się zmienić. 
Wokół nas fruwały motyle i bzyczały niegroźne pszczoły. Każdy z każdym przywitał się uprzejmie i wymienił kilka zdań. W końcu długo się nie widzieliśmy. 
Gdy wszyscy już zajęli miejsce za długim stołem Śniący swym dziecięcym głosikiem zaczął wyjaśniać powód ich zebrania. 
–    Coraz więcej Nocnych Marr atakuje, ale co gorsza robią to w sposób zorganizowany. Niedawno Mirai została pozbawiona mocy.
O razu wyjaśniam iż Mirai to mała dziewczynka, która w rzeczywistości nazywa się Magda. Przyjaźniła się z Zedem, ale ten nie wydawał się zaskoczony wieścią o nieszczęściu przyjaciółki. Zdenerwowany, smutny, ale z pewnością już wcześniej o tym wiedział. Ja nigdy jej nie lubiłam. Była złośliwa i wścibska. Nikomu jeszcze nie udało jej się przekonać do własnych racji. Miała swą irytującą dumę i należała do osób potwornie upartych. Teraz jednak było mi jej żal. Jeśli przegra się w pojedynku z Marami, nie można umrzeć, ale traci się zdolność przeżywania snów i podróży pomiędzy Ogrodami Snów. 
–     Marry coraz częściej atakują. W dodatku zupełnie się ze swymi atakami nie kryją. Często działają tuż pod naszym nosem. 
Usłyszawszy to szybko opowiedziałam wszystkim o przypadku Kajtka i Michała, gdyż faktycznie do tej pory ratowałam głównie obce mi osoby. 
–     Ja mam tak samo – powiedział Zed od niechcenia. - To nic nowego. Wśród ofiar często pojawiają się osoby, które znam. - Wzruszył ramionami, nie rozumiejąc w czym reszta widzi problem. 
–     W każdym bądź razie będziemy od dziś pracować w parach. 
–     Nie potrzeba – Zed wyraził swą niechęć nieco za głośno dlatego też wszyscy spojrzeli na niego. - Ja świetnie sobie poradzę sam. Wolę robić wszystko po swojemu. Druga osoba tylko by mi przeszkadzała, choćby nie wiadomo jak była utalentowana. 
–     To potrzebny środek ostrożności – zauważył jedenastolatek. - Nie chcę jednak nikogo zmuszać. Proszę was tylko byście byli w kontakcie. 
–    Kto będzie ze mną w parzę? - spytałam tylko. 
–    Dla ciebie Lidka, mamy specjalne zadanie.  Nie tylko osoby z naszego najbliższego otoczenia zostały zaatakowane. Ostatnim czasy Nocne Marry uwzięły się na pewnego chłopca. 
Dziecko to nie posiadało żadnych specjalnie widocznych cech odróżniających od reszty ludzi na ziemi, dlatego Śniący pokazał mi jego zdjęcie.
Szatyn, błękitne oczy, szczupła twarz, karnacja typowa dla przeciętnego mieszkańca europy. 
–    Dlaczego uważacie, że Marry się na niego uwzięły? - spytał Zed, jakby uważał iż przesadzają. 
–     Może dlatego, że każdy z nas przynajmniej raz musiał go ratować – wyjaśnił pewien ciemnoskóry Strażnik Snów nieznany mi z imienia. - i nadal nie wybudzil się ze śpiączki. 
–    Zgadza się. To ten sam rycerzyk, co wtedy- pomyślałam na głos. 
–    Co? Wcześniej słowem nie wspominałaś, że o kimś takim śniłaś! - zauważył Zed jakby uważał, że właśnie to sobie zmyśliłam, byle tylko coś powiedzieć. 
–    Nie sadziłam, że to ważne, z reszta to moja sprawa co mi się śni. 
–    Chyba jesteśmy zgodni, że ma potencjał na Strażnika Snów, a skoro jest na celowniku tym bardziej powinniśmy go uczyć. – Œniacy spojrzał na mnie.
„Chyba jesteśmy zgodni, że ma potencjał na Strażnika Snów, a skoro jest na celowniku tym bardziej powinniśmy go uczyć. Wybraliśmy ciebie.” - Te słowa dźwięczały mi jeszcze długo w głowię gdy zmierzałam z powrotem do szkoły. 
Ja miałam zostać nauczycielką? Co prawda mam podejście do dzieci, ale nie jestem pewna, czy dam sobie radę młodzieży niewiele młodszej ode mnie. Z resztą czy gimnazjalista nie jest już za stary, by rozpocząć naukę? W tym wieku wyobraźnia nie ma już tak wielkiej mocy. 
Nie wyraziłam jednak na głos swoich obiekcji odnośnie decyzji przewodniczącego, w przeciwieństwie do Zeda, który najwyraźniej miał ich kilka. Nie sądził by nauczanie kogoś nowego w takim momencie należało do dobrych pomysłów. Twierdził, że ja mam już i tak sporo na głowie.  
Niech on się już o mnie nie martwi. Spokojnie dam sobie radę, ale szkoleniem zajmę się dopiero po powrocie do domu.
Tak rozmyślając dosłownie wpadłam na kogoś i chwilę potem już leżałam na podłodze. Spojrzałam w górę, na postać przede mną, a na moich ustach pojawił się nieco głupkowaty uśmiech.
–     Och...Dzień dobry, to jest, przepraszam panie dyrektorzę.
–     Panienka nie na lekcji? - odezwał się basowy głos, mężczyzny-olbrzyma odzianego w czarny garnitur. 
Na korytarzu panowała cisza zakłócana jedynie przytłumionymi głosami dobiegającymi z sal lekcyjnych. Miałam trzydzieści minut „spóźnienia” i w zasadzie to już nie miałam po co iść na matematykę. Nie minęło jednak pięć minut, a już byłam na lekcji. Otóż gdy powiedziałam iż zgubiłam klasę (to normalne, że uczeń pierwszej klasy liceum gubi się w budynku, w którym nie orientuje się gdzie jest dana sala) dyrektor był tak wspaniałomyślny, że mi nie tylko wskazał miejsce którego „szukałam”, ale jeszcze mnie tam zaprowadził. Ten człowiek chciał być pomocny, albo nie ma co robić. W każdym razie powstała niezła afera, a pani od matmy postraszyła mnie, że jeszcze jedna taka ucieczka (a to była moja pierwsza), a wpisze mi uwagę. 
Niektórzy dzień w dzień wagarują i dla nich to norma, a ja zrobiłam to tylko raz i już mam przez to kłopoty. Wniosek – do niektórych rzeczy trzeba mieć talent. 

Maria koniecznie chciała wiedzieć co ja robiłam z Zedem tak długo, a ja nie mogłam go przedstawić jako mojego kuzyna, gdyż nie istniało  między nami żadnego podobieństwa.
Zrobiła się na tyle podejrzliwa, że nie mając żadnej  wiarygodnej historyjki najpierw milczałam udając skupienie ułamkami, a potem wykręciłam się przed wspólnym powrotem do domu  tłumacząc, że  muszę się śpieszyć, bo tuż po szkolę muszę iść prosto do domu, gdyż ojciec jest chory. Kac to okrutna choroba, (acz uleczalna) więc w zasadzie nawet nie skłamałam, ale czułam się winna. 
Zastanawiałam się, czy postępuje fair. Czy można się przyjaźnić z kimś i mieć przed nim tajemnicę? Przecież ukrywam przed nią całkiem spory fragment mojego życia. Moje sny. Nie znam przyjaciółek, które celowo unikałby opowiadania sobie snów. Tymczasem my prawie wcale nie wypominamy o tej sferze  życia, ale przecież i tak by mi nie uwierzyła.



W domu zastałam ojca dokładnie w tym samym miejscu gdzie go zostawiłam, a trzeba zaznaczyć iż było już kilka godzin po dwunastej w południe. Dziś żadne z nas nie pracuje, więc nie było powodów by go budzić i kazać doprowadzić się do porządku. 
Przypominał mi Pijaka z Małego Księcia, który pił by zapomnieć, że pije.  Ja tymczasem śnie by nie pamiętać, że muszę się kiedyś obudzić. 
Spanie w dzień to u mnie norma, więc bez namysłu za pomocą medalionu przeszłam przez szafę do Ogrodu Marzeń chłopca, którego kazano mi szkolić. Zwykle wiem gdzie szukać ofiary ataku, ale co robić gdy nie jest ona na chwile obecną bezpośrednio zagrożona? 
Przeczesałam swe białe włosy i powoli wypuściłam powietrze z płuc, jednocześnie rozglądając po otaczającym mnie ze zewsząd  wysokim fantazyjnym żywopłocie, który tworzył skomplikowany labirynt. Ktoś musi mieć albo bogatą wyobraźnię, lub wiedzę z botaniki. Ciemne niebo nade mną  upstrzone przez gwiazdy wyglądało niepokojąco, prawdopodobnie wrażenie to powodował fakt, że ciała niebieskie za szybko się poruszały po swych orbitach. 
To wszystko wskazywało iż chłopak jest zaniepokojony i zestresowany ciągłymi atakami. Bezradny i sfrustrowany zapewne błądzi obecnie podobnie jak ja. 
Jak mamy się spotkać? Czy uda mi się jakoś wyczuć to, że znajduje się gdzieś obok? Musiał być w swym ogrodzie inaczej nie dałabym rady się tu dostać. Ponownie spojrzałam w niebo. Gwiazdy. Przeznaczenie. Los. Muszę gdzieś go znaleźć, zanim się obudzi, albo co gorsza jeśli coś obudzi mnie. 
Szłam po drodze pełnej zwiędłych liści szeleszczących mi pod nogami. Nie widziałam ich. Moje stopy otacza mgła. Ubrana w pelerynę zdaję się unosić jak duch w przestrzeni, a jednak nogi bolą mnie coraz bardziej od biegu. 
Najpierw skręcam ciągle w lewo, potem gdy trafiam na ślepy zaułek staram się skręcać tak by nie trafić do punktu wyjścia, ale najwyraźniej mi to się nie udawało, bo jestem przekonana, że już kiedyś widziałam ten sam zakręt i ten sam krzew białej róży. 
Te miejsce wydało mi się aż przepełnione symboliką. Podobnie jak w ogrodzie przewodniczącego kwitło tu mnóstwo przeróżnych kolorowych rośli, które  służyły za ściany nie do przejścia. 
Nagle ktoś, lub coś przebiegło koło mnie. Nie wiem czy to Rycerz, wiatr, czy jakieś zwierzę, ale mimo to krzyczę w razie gdyby  ta pierwsza opcja się sprawdziła.
–    Czekaj. Nie chce ci zrobić krzywdy! 
W końcu co mi szkodzi trochę się powydzierać? W najgorszym wypadku po przebudzeniu będzie mnie nieco bolało gardło, ale ból to tylko stan umysłu, a krzyk to sposób na wyładowanie emocji. 
Biegnę w kierunku w którym wydaje mi się, że coś zaszumiało. Możliwe, że to tylko wiatr, ale wolę to sprawdzić. 
–    Wiem, że tutaj jesteś – mówię choć w rzeczywistości czuje jakbym mówiła sama do siebie. 
–     Odejdź. Zostaw mnie – odpowiada, a ja nie wiem skąd. 
Dalej labirynt tworzyły kamienne bloki równie wysokie co wcześniej żywopłot. Biło od nich chłodem. Te nieprzyjazne ściany porastały bluszcze dlatego wolałam ich nie dotykać. Co jeśli są trujące? Choć co prawda to nie  atak, więc nie Nocne Marry kontrolują krajobraz tylko podświadomość chłopca. 
–     Ja nie mam broni – poinformowałam. 
–     Ale możesz ją stworzyć z niczego, prawda?
Zadziwiające. Tylko raz mnie zobaczył. W dodatku gdy z pewnością miał ważniejsze zmartwienia niż przyglądanie mi się, a co ciekawsze zapamiętał to co zobaczył, choć ludzie zwykle zapominają sny. 
–     Kim jesteś i co tutaj robisz? – ponownie usłyszałam głos i nadal nie wiedziałam skąd dobiega.
Chmury zasłoniły część nieba i zrobiło się nieporównywalnie ziemnej. Starałam się zachowywać spokój, ale mimo to przyłapywałam się na tym że rozglądam się, jakbym się spodziewała, że chłopak stoi gdzieś za którymś z zakrętów i tylko czeka by mnie zajść od tyłu.  
W Ogrodach Marzeń nie liczy się wiek. Co więcej im dziecko młodsze tym zazwyczaj ma więcej wyobraźni, a więc jest potężniejsze. Tym trudniej jest mi uwierzyć, że Mirai straciła moc. Będąc najmłodszą, a więc i najsilniejszą z nas. 
–     Chce ci pomóc. Pamiętasz, że potrafię wyczarowywać broń – uznałam że słowo „wyczarować” brzmi lepiej i jest bardziej zrozumiałe niż „ przywołać” lub „zmaterializować”. - Chcę cię tego nauczyć.
–     Nie wieżę ci. - Wyczułam nowa nutę ukryta pomiędzy tymi słowami. Czyżby strach? On się mnie boi? Co we mnie jest strasznego?
Pośpiesznie zdjęłam kaptur. Teraz czułam się zupełnie odkryta, bezbronna i możliwe, że bałam się bardziej niż on sam. Mimo to ruszyłam przed siebie pewna, że już wiem gdzie on jest – w centrum labiryntu. 
Mgła stopniowo ukazała mi szatyna siedzącego pod jedną ze ścian nieforemnego ośmiokątnego pomieszczania o tylko jednym wejściu. Wydał mi się młodszy niż przy pierwszym spotkaniu. Może to przez brak kija?   
–    Skąd mam mieć pewność, że nie jesteś kolejnym koszmarem? Tyle ich już to było. Jeden tak ja ty twierdził, że mi pomoże. Wyglądał jak człowiek, ale zaatakował mnie, a koszmary się go słuchają. 
Wówczas ujrzałam ranę biegnącą przez całą długość jego ręki. 
–    On ci to zrobił? - spytałam.
–    On ciągle tu jest – szepnął chłopiec, a ja poczułam jak ciarki przebiegają mi po plecach. - I wygląda na to, że chce mnie zabić. Nocne Marry przyjmują różne postacie. Mogą również być ludźmi, ale on nie jest straszny, nie z zewnątrz. Był taki jak ty. Też tworzył z niczego. 
- Już dobrze. Jestem tu by tobie pomóc - zrobiłam krok do przodu, a Rycerz spłoszony wstał i przyległ do żywopłotowej ściany, a ta zaczęła się rozstępować. Nie tylko ta jedna. Usłyszałam jak wszystkie ściany w labiryncie zmieniają swoje położenie, tak jak robią to pustynne wydmy pod wpływem silnego wiatru.  
Poczekaj! - pobiegłam przed siebie, ale trafiłam na ślepy zaułek, a chłopak znikł.
Kilka minut później usłyszałam szaleńczy śmiech należący prawdopodobnie do Nocnej Marry. Śmiech którego nie powstydziłby się psychopatyczny seryjny morderca o masochistycznych skłonnościach, który uciekł z zakładu dla obłąkanych, gdzie poddawano go serii badań na krześle elektrycznym. 
Wiem, lekko homeryckie porównanie, ale właśnie taki obraz przyszedł mi na myśl i tym samym włosy zjeżyły mi się na głowie. Po plecach przebiegł mi dreszcze, tak nagłe jak błyskawica przecinająca niebo. Serce jak szalone tłukło mi się w piersi i muszę przyznać, że nie od razu się uspokoiłam. 
Zrozumiałam, że muszę obejść ten ślepy zaułek, ale nagle ktoś zgasił światło, a ja zaczęłam tracić nadzieje, bo wiedziałam iż mogę zapomnieć o tych ścianach których położenie zdążyłam zapamiętać. Wróciłam do zielonej części labiryntu i przez chwilę szamotałam się na ślepo trzymając się liściastych ścian, dopóki ten nie przemienił się cierniste pułapki. 
Wówczas doszły do mnie odgłosy przypominające szeleszczenie, mlaskanie, głośne sapanie i nie wiedziałam, czy powinnam się cieszyć czy martwić tym, że nic nie widzę. Może to co czaiło się w okolicy należało do tych stworów które lepiej nie widzieć? 
Nagle wpadłam na szalony pomysł. Jako dziecko kilkakrotnie udało mi się wyobrazić iż jestem zwierzęciem, albo że przynajmniej mam skrzydła. Ile bym teraz dała, by móc to powtórzyć! Trzeba tylko myśleć o piórach, locie, powietrzu, lekkości, skrzydłach. Myśl, myśl...
Jednak mimo mej motywacji daleka byłam od wzniesienia się w powietrze, co gorsza zaczęło mi się kręcić w głowie do tego stopnia, że już nie byłam pewna gdzie tak naprawdę jest góra, a gdzie dół. Tymczasem stwór czający się w ciemności zdawał się zbliżać. Dzieliły nas może trzy kolczaste ściany. 
Zadałam sobie pytanie: czy powinnam zaryzykować utratę mocy i walczyć z tym czymś, bo potem po omacku szukać Rycerza, lub tego co po nim zostało, czy powinnam się obudzić? Pierwszy raz w życiu miałam do czynienia z co najmniej dwoma Nocnymi Marrami naraz. Mimo to poczucie obowiązku kazało mi chociaż spróbować. 
Wpadłam na pomysł miecza świetlnego, który już po chwili z charakterystycznym szumieniem wypełnił cisze i otaczające mnie ciemności wypełniła czerwień. Nie żebym znała się na szermierce, ale to musi mi wystarczyć. 
Co do potwora, to jego rozmiar uniemożliwiał oświetlenie całej jego postaci.  Wiedziałam tylko tyle, że jest włochaty i zdolny wydeptać sobie drogę wśród cierni. Labirynt szybko zmienił się w płaskie pole. 
Atakowałam dzielnie jego nogi, ale to sprawiło jedynie że powietrze wypełniło się odorem palonych kłaków. Dlatego też systematycznie cofałam się do tyłu, aż mamuto-podobne monstrum nie zagoniło mnie nad krawędź przepaści.
Już miałam zmienić taktykę kiedy ktoś z wnętrza przepaści kazał mi skakać. To Rycerzyk, prawdopodobnie autor owego ciemnego leju. Czyżby cały ten czas to on kontrolował teren? Czy już mi ufał, czy chciał w ten sposób mnie wykończyć? Tego nie wiedziałam, ale mimo to skoczyłam i...
I wówczas obudziłam się w swoim łóżku, które zaskrzypiało żałośnie kiedy na nim usiadła. Za oknem panował już wieczór, a niebo miejscami czerwieniło się soczyście. Ja tymczasem do granic zmęczona marzyłam o spokojnym śnie,ale wiedziałam ze niedługo będę musiała spróbować ponownie, jak tylko Rycerz ponownie wpadnie w fazę śnienia.
Niczym zjawa ruszyłam w stronę kuchni, by napić się mleka zazdroszcząc  ojcu, który do tej pory się nie obudził. Całe mieszkanie tonęło w cieniach i jaskrawe  światło lodówki oślepiło mnie na krótki moment. 
To nie miało sensu. Nocna Marra przyjmująca postać nieszkodliwie wyglądającego człowieka, dowodzi innymi Marrami i atakuje naszego Rycerza, który podczas ich ataku najwyraźniej jest w stanie mimo wszystko kontrolować Ogród Snów. Czemu Marry uwzięły się akurat na niego? Czym jest ich przywódca? Czy rycerz potrafi kontrolować swój Ogród dlatego, że jest w śpiączce? Czy zapadł na nią przed, czy po atakach?
Pytania kłębiły się w mojej głowie, mnożąc się jak robactwo, a ja nadal pijąc mleko usiadła koło ojca myśląc jak ten ma dobrze. Z ciekawości, czy też dla porównania policzyłam jak długo już śpi. Z lekkim przerażeniem doliczyłam się dwudziestu godzin. Nie byłam pewna, czy to jest normalne. Zazwyczaj już z rana stęka i przewraca się z boku na bok, potem przetrząsa kuchnie w poszukiwaniu picia, a tymczasem przez prawie dobę nawet się nie poruszył. 
Sprawdziłam puls. W normie. Próbowałam nim potrząsnąć. Nic. Może powinnam zadzwonić na pogotowie? Ale co im powiem? Że ojciec nie chce się obudzić? Przez zatrucie alkoholem chyba nie zapada się w śpiączkę, a wczoraj nie wyglądał na trupa, więc hałasowałam i oblewałam go zimną wodą. Nadal nic. Zauważyłam, że jego gałki oczne poruszały się szybko i chaotycznie, więc znajdował się w fazie śnienia, ale to nie tłumaczyło tego dlaczego nie może się obudzić. 
Wzięłam głęboki wdech i poczułam, że kręci mi się w głowie. Byłam tak głodna i zmęczona... Wiedząc że mdlejąc w niczym nikomu nie pomogę, wpierw wepchnęłam w siebie kilka kanapek z serem, popiłam resztą mleka i odwiedziłam łazienkę by miedzy innymi przemyć sobie twarz zimną wodą. Dopiero wówczas pojawiła się w moje głowie jakaś trzeźwa myśl - musiałam omówić sytuację  z  Śniącym. Tak, to wydawało się logiczne.
Ruszyłam, więc po medalion i dosłownie wbiegłam do Ogrodu Marzeń mojego przełożonego. W ogrodzie w miejsce stołu stała pusta huśtawka. Niedaleko niej spotkałam Zeda, który prawdopodobnie również szukał przewodniczącego. 
- Lidka... Cieszę się, że cie widzę. 
- Wybacz śpieszę się. 
- Rozumiem, ale wiesz że sama nie dasz sobie z nim rady. Poza tym Śniącego tu nie ma.  
- Z kim? O czym ty mówisz?
- To ty o niczym nie wiesz? - Zed rozejrzał się wokół i ściszył głos do szeptu. - Nie zauważyłaś, że powodem dla którego Marry zachowują się tak nietypowo jest fakt, że ktoś je kontroluje?
- Skąd ty to wiesz? Nie minął nawet dzień od nasze zebrania. 
Uśmiechnął się blado i wskazał na bandaż wokół ręki. Dopiero teraz zauważyłam, że lekko kuleje, a jego struj jest cały podarty. 
- Było ich sporo, prawie mnie dopadły i wyraźnie ktoś nimi sterował. - Tu jeszcze bardziej zniżył głos. - Ktoś ze Strażników. Jedno z nas.
Ta informacja uderzyła mnie jak gro z jasnego nieba. Wszystko pasowało.
- Z początku myślałem, że to ten chłopak, dlatego tak się zdenerwowałem kiedy mi o nim nie powiedziałaś. Przez jakiś czas... muszę przyznać, że podejrzewałem ciebie, ale ty nie zabiłabyś Strażnika ratującego twojego ojca.
-Co! Mój tata... - głos mi się załamał, a Zed wykorzystał to by kontynuować. - Tak Marry go porwały. Marry pod przewodnictwem naszego przewodniczącego. 
Od tych wszystkich teorii zakręciło mi się w głowie. 
- Nie martw się, nie ma go tutaj. Pewnie ciągle poluje na tego Rycerza, którego miałaś szkolić.
- Dlaczego on miałby coś takiego robić? 
- Też początkowo nie miałem pojęcia, dopóki nie odkryłem, że on jest jego następcą. Śniący również znajduje się w śpiączce od jedenastu lat. To dlatego tak długo się nie zmieniał. Rycerz niedawno zapadł w ten wyjątkowy rodzaj śpiączki, ale jeśliby się to wydało Śniący musiałby się obudzić, a na tym mu nie zależy. Dziwisz mu się? Ten świat utkany przez umysł jest o wiele lepszy od tamtego ograniczonego, w którym istnieją same nałogi i marzenia nie do zrealizowania - powiedział z melancholicznym wyrazem twarzy. 
- Musimy go powstrzymać
- Gdzie chcesz go szukać? Z resztą on ma całą armie.
- Innych Strażników może już nie być. Musimy działać. 
Przypomniałam sobie jak  Rycerz opowiadał, że prześladujący go chłopak ni wygląda strasznie z zewnątrz. Kto mógłby wyglądać mniej podejrzanie niż blond dziesięciolatek w okularach? 
Ostatecznie razem z Zedem ruszyliśmy do Ogrodu Rycerza i tym samym znaleźliśmy się na krawędzi wielkiego krateru wulkanicznego, albo takiego pozostałego po uderzeniu asteroidy. Za nami tymczasem rozciągała się kamienna czerwona pustynia. Ten krajobraz wywoływał u mnie poczucie samotności i zagubienia. Jakbym nagle znalazła się na obcej planecie lata świetlne od domu, otoczona przez mroźną próżnie wszechświata.  
- Zed co ty tutaj robisz? - usłyszeliśmy dziecięcy głosik gdzieś za nami, a jego właściciel wyjrzał zza głazu z wyrazem zaskoczenia. - Co z osobą, którą miałeś pilnować? - a po krótszej przerwie dodał: - Co ci się stało w rękę? - spytał, a ja pomyślałam że jest naprawdę dobrym aktorem. 
A co ty tutaj robisz? - spytałam Śniącego, który  co chwila poprawiając okulary na nosie wyjaśnił, że zastępuje mnie w moim zadaniu, które mnie przerosło.
Poczułam chłód jakbym połknęła kostki lodu. Zaczął mnie przepraszać, tłumaczył, że nie spodziewał się że wrócę, że był pewien, że wszyscy już zginęli. W moich uszach zabrzmiało to jak: "Wybacz. Miałem nadzieje, że Nocne Marry cię pozbawią mocy na dobre i już się nie zobaczymy". Co więcej spytany przyznał, że to prawda Rycerz jest jego niedoszłym zastępcą i niemal nogi się pode mną ugięły, kiedy dodał, że żałuje iż nie zarządził od razu byśmy  wspólnymi siłami sprowadzili go do niego.  
Wszystko wskazywało na to, że Zed milcząco przyglądający się tej rozmowie, ma rację... 
- Ona wie o twojej śpiączce – powiedział nastolatek, po czym wziął głęboki wdech, a Śniący najpierw zrobił zdziwioną minę po czym pokręcił głową.  
- Przepraszam – zaczął, a ja poczułam się wrobiona. - Chciałem przekazać wam to w odpowiedniej chwili, ale sytuacja się skomplikowała. Zrozum Lidka. Zbliżacie się do tego wieku w którym przestaje się pełnić służbę i zapomina wszystkie cudze koszmary. Nie powiedziałem wam o tym na początku, gdyż bałem się że się przestraszycie, ale nie ma czego. To naturalna kolej rzeczy. Jak tylko bym się obudził, cała grupa zostałaby rozwiązana i wszyscy wróciliby do cywila, by śnić jak cała reszta. A ja... Zrozumcie, ja muszę się obudzić, a to najlepszy moment.
- Zaraz, co? - zdziwiłam się i spojrzałam na Zeda, ale ten utrzymywał twarz pokerzysty. Czy jeszcze nie dawno nie powiedział mi czegoś zupełnie odwrotnego? - Nie rozumiem... Ty chcesz się obudzić?
- Bardzo - chłopczyk zrobił rozmarzoną minę. - Tęsknie za rodziną. Dość mam widywania ich tylko we śnie. Poza tym to trwa już za długo. Musimy się pospieszyć, znaleźć tego Rycerza i wyjaśnić mu kim jest, zanim dopadną go Nocne Marry, a nie rodzina odłączy od aparatury. Moj stan trwa już naprawdę bardzo długo, a mój następca i tak nie może się obudzić dopóki ktoś go nie wymieni. 
Sama już nie wiedziałam której wersji wierzyć. Czy to znaczy że to Śniący pozbawił mocy wszystkich strażników, by odesłać ich do cywila? Nie to nie ma sensu... To pewne, że nie miał żadnej korzyści w kontrolowaniu Nocnych Marr. Może to jedno wielkie nieporozumienie, a Zed nie chce się przyznać, że się pomylił? 
- W takim razie kto kontroluje koszmary? 
Nagle ciemnowłosy zaśmiał się  jakby to był jeden wielki żart i kto wie może dołączylibyśmy do tego śmiechu, gdyby nie to, że Zed pstryknął palcami i po chwili wokół naszej dwójki stał cały tuzin groteskowych postaci rodem z horrorów. Yeti, kosmita składający się z samych masek, kilka zombi, kościotrupy okryte zakrwawionymi szatami z kapturami z pod których wyglądały puste oczodoły. 
- Wybaczcie to małe kłamstwo, ale nie mogłem się ujawnić dopóki nie znaleźliśmy się wszyscy w jednym miejscu. 
Miałam ochotę zwymiotować kanapki i to nie tylko dlatego, że powietrze szybo zapełniło się ciężkim zapachem zgniłego mięsa. Zwyczajnie poczułam obrzydzenie do Zeda, bo zrozumiałam, że oszukał nas. 
To on kontrolował Nocne Marry i stał za atakami. To również on pozbawił mocy wszystkich Strażników w tym Miraie, z którą się przyjaźnił. Może nie popierała jego planów. To on atakował Rycerza i uśpił mojego tatę. Wprowadził mętlik do całej sytuacji by żadne z nas nie zauważyło zbliżających się Marr, mimo że nasze medaliony aż oślepiały ostrzegawczo. 
Wierciłam się próbując wyrwać mumii i jednemu z paskudnych szkieletów. Zanim jednak dane mi było dać upust swojej złości ujrzałam jak Zed wyciąga miecz od pewnego bezgłowego jeźdźca i przygląda się najpierw ostrzu, a potem nam i oznajmił, że teraz pójdziemy grzecznie za nim. Żadne z nas nie rozumiało co się dzieje. 
Miejsca do którego zostałam wbrew woli zawleczona, jego Ogrodu Marzeń, przypominał gigantyczną piramidę, ale taką naaaprawdę olbrzymią, niczym górę. Słyszałam teorie, że te egipskie grobowce budowali kosmici. W takim razie ten musiała stworzyć armia olbrzymów. Wejść było kilkadziesiąt na jednej ścianie i nie tylko nas zaproszono do środka. Marry prowadziły ze sobą tłumy ludzi. Ściany wewnątrz pokrywały dziwaczne, niezrozumiałe dla mnie symbole, które wyglądały jak wzory matematyczne wymarłych cywilizacji. Korytarze ciągnęły się i przecinały, a zewsząd dobiegały hałasy.
- Po co tobie ci wszyscy ludzie? - spytał chłopiec pchany do przodu przez Yeti, a może po porostu przez goryla chodzącego na dwóch nogach?  
- Pomyśl – zamiast odpowiedzieć, zwrócił się do mnie. - Nie czujesz się oszukana? Bycie Strażnikiem, twoja jedyna ucieczka przed okrutnym i niesprawiedliwym światem, ma zostać ci odebrane, tylko dlatego że dorastasz. Czy to jest fair? Nie chciałabyś żyć snem już na zawsze? W miejscu gdzie wszystko masz pod swoją kontrolą? - pytał, podczas gdy rozpoczynaliśmy długą wspinaczkę po szerokich kręconych schodach. Nie prościej było wyobrazić sobie windę?
Nie byłam w stanie mu odpowiedzieć, gdyż dusiłam się odorem trzymających mnie trupów. 
- Czas. Wystarczy zniszczyć świat w którym on istnieje i po sprawie.
- Aha - powiedziałam czując, że Zed powiedział coś mądrego, tylko nie bardzo wiedziałam co to ma wspólnego z całą sprawą.
Zdobył władze nad koszmarem i napuszczał na ludzi potwory by pozbyć się zjawiska upływu czasu?
Pamiętacie jak na początku zastanawiałam się, czy we śnie można mówić w ogóle o upływie dni, lat czy eonów? No więc nie jest to proste, a Śniący był tego przykładem. Niemniej w niczym nie zmienia to faktu, że najwyraźniej rozmawiałam z szaleńcem. 
- Tak naprawdę świat po przebudzeniu jest odbiciem świata snów, ale ograniczonego przez ludzką ułomność. 
Po kilku takich frazach prawdopodobnie bym zasnęła, gdyby nie to że już... spałam, poza tym sytuacja była poważna. Nagle jednak mnie olśniło co wynika z tego całego monologu.
- Chcesz ograniczyć całą ludzką egzystencję tylko do sfery snów?
- Dokładnie. Ładnie to ujęłaś. - Uśmiechnął się czarująco, widocznie nie przejmując się tym co się wydarzy jeśli się myli. 
Mój towarzysz w niedoli nie zastanawiał się jednak na ile groźby Zeda są możliwe do realizacji, po prostu udał że się potyka, a potem sturlał się po stopniach, które nagle pod wpływem pana tego miejsca pokryły się dywanem przez co jego próba ucieczki z tego miejsca skończyła się porażką.  
- Obudź mnie! Lidka, musisz mnie obudzić! - krzyczał Śniący, gdy grupa potworów otoczyła go. 
- Eh... Oczywiście – westchnął Zed. - Wykazujesz ograniczone ludzkie myślenie o sprawach przyziemnych, ale nie bój się to minie. Musisz tylko zrozumieć, który świat jest naprawdę prawdziwy. Problem nie polega na tym co dzieje się z twoim ciałem kiedy śnisz, tylko co dzieje się z twoim umysłem kiedy się budzisz. Pobudka to nic innego jak ograniczenie umysłu murem zasad stworzonych przez samego siebie. Jeszcze mi za to podziękujesz. 
Chwilę później mogłam tylko obserwować jak gigantyczny wąż pożera w całości małego chłopca, po czym syczy ukontentowany i slalomem wspina się po schodach mijając mnie. 
Już któryś raz tego dnia przeszedł mnie dreszcz i poczułam mdłości, tym razem jednocześnie. Zdjęła mnie taka groza, że długo nie byłam w stanie wykrztusić słowa i staliśmy tak na schodach obserwując znikający za zakrętem ogon węża.
- Nie martw się o niego – pocieszył Zed. - Nic mu nie jest. Po prostu nie możemy pozwolić by się obudził. Wewnątrz węża będzie bezpieczny. Rozumiesz prawda? Puki on śpi, my jesteśmy Strażnikami. Gdyby się obudził wszystko pryśnie jak bańka mydlana. Chodź. - Złapał mnie za rękę i oddelegował Marry. W dalszej drodze towarzyszył nam jedynie wąż. 
Nie rozumiałam nadal, w jaki sposób Zed kontroluje Nocne Marry, jak wprowadza ludzi w śpiączkę oraz jak ma to mu pomóc osiągnąć cel, a on z kolei nie kwapił się z wyjaśnieniami. Jednak jeśli to wszystko miało być prawdą, jeśli naprawdę można śnić wiecznie... 
Próbowałam sobie przypomnieć, że to wszystko to tylko sen, co jakby nie spojrzeć było prawdą, z tym, że snem bardzo prawdziwym, a do tego im dłużej się w nim znajdowałam tym trudniej mi było się obudzić. 
Długo wspinaliśmy się po schodach, ale ja nie myślałam o bólu w nogach zwykle towarzyszącym takim przedsięwzięciom, tylko o tym gdzie mnie prowadzono. 
Przyznam, że przy takiej ilości Marr w jednym Ogrodzie Marzeń, spodziewałam się co najmniej pracowni szalonego naukowca i burzy z piorunami. Tymczasem wspinaczka zakończyła się na płaskim szczycie piramidy pod ciemnozłotym niebem pozbawionym słońca. Krańce horyzontu rozmywały się pod nami. Tłumy ludzi gęsiego wchodzili do piramidy, a ja powoli zaczynałam dostrzegać koniec owego pochodu. Krok za krokiem dopełniał się plan Zeda o innym świecie, a ja miałam mętlik. Wieczny sen. 
- Jesteś pewien że jesteś w stanie to zrobić.
- Oczywiście. Nie mam mocy by wpłynąć na cudzy Ogród Marzeń, ale w moim własnym nic mnie nie ogranicza. W tej chwili miliony ludzi jeden po drugim zapadają w sen, z którego już nigdy się nie obudzą. Za kilka godzin będzie po wszystkim.
- To... to robi wrażenie..
- Zawsze wiedziałem, że jesteśmy tacy sami - zauważył patrząc na mnie.
- Co przez to rozumiesz?
Wyglądając przez kamienne blanki żadne z nas nie zwróciło uwagi na postać, która weszła za nami. Był to znany mi Rycerz. 
- Szukałeś mnie? - spytał z ogniem determinacji w oczach, kiedy upewnił się że go poznajemy.
- Zgadza się... - potwierdził Zed, próbując ukryć zaskoczenie, co nie bardzo mu wychodziło 
Młodzieńcy wpatrywali się w siebie jakby testowali kto dłużej wytrzyma bez mrugnięcia.
Z początku zdziwiłam się jakimże sposobem go nie zauważyłam wcześniej, dopiero później zrozumiałam, że zdjął on swoją zbroję - prawdopodobnie jedyną rzecz, która pozwalałam czuć się bezpiecznie - po to by nie zostać usłyszanym. 
To mi z kolei przypomniało o moim kapturze, który naciągnęłam sobie na oczy, co wcale nie pomogło na mój mętlik. W tym samym momencie Zed puścił moja rękę i uniósł trzymany dotąd miecz bezgłowego jeźdźca ruszając w stronę trzęsącego się Rycerza. 
Krzyczałam by przestali, że przecież pojedynek nic nie da, ale mnie nie słuchali. Toczącą się pomiędzy nimi wymianę ciosów trudno byłoby opisać, gdyż nie do końca przestrzegali praw fizyki. Momentami poruszali się tak szybko jakby znajdowali się w innej strefie czasowej, by po chwili jeden z nich jak w zwolnionym tempie mógł uderzyć o wewnętrzną stronę blanków. Kiedy o po raz trzeci tym kimś stał się Rycerz usłyszałam jak krzyczy do mnie:
- Zabij węża !
Kiedy natomiast rozejrzawszy się uświadomiłam mu, że nie tylko nie posiadam broni, ale również nie wiem jak miałaby wyglądać, on rzucił mi sztylet, wcześniej wyciągnięty zza pasa. 
Chwile później został przygnieciony do ziemi przez Zeda, który jedną ręką próbował go udusić, a drugą sięgał po broń, która gdzieś mu upadła. 
Ja tymczasem spojrzałam na węża zastanawiając się po czyjej tak naprawdę stoję stronie. Gad początkowo nie czuł się przeze mnie zagrożony i leżał wygrzewając się i zadanie nie wydawało się trudne.  
"Wewnątrz węża będzie bezpieczny. Rozumiesz prawda? Puki on śpi, my jesteśmy Strażnikami. Gdyby się obudził wszystko pryśnie jak bańka mydlana." - powiedział niedawno Zed, ale mimo iż wiedziałam co mam zrobić zawahałam się. Czy naprawdę muszę to robić? 
Wąż  wykorzystał moment, by podnieść swój czarny łeb i spojrzeć na mnie hipnotyzującym wzrokiem. 
Wieczny sen... Wieczne marzenie... Żadnej nudnej szkoły, żadnej pracy, pijanego ojca, martwej mamy. W moim Ogrodzie wszystko może być inne. 
Nie! To wszystko jedno wielkie oszukaństwo! Przecież ten wąż to nie jakieś niewinne stworzonko tylko istota żywiąca się cudzym strachem, o czym widocznie zapomniał Zed. Im nie można ufać!
Co Marry będą miały z tego wszystkiego? Dlaczego miałby zmieniać swoją naturę? Jej cały ten plan może się podobać, ale co ze Śniącym? Ma na zawsze być uwięziony? Z resztą skąd pewność, że wieczny sen nie zmieni się w nieskończony koszmar? 
W momencie gdy te wątpliwości pojawiły się w mojej głowie wąż najwyraźniej to wyczuł, bo zrobił się niespokojny. Ja tymczasem tym razem pewnym ruchem uniosłam sztylet nad głowę, szykując się do zadania mocnego ciosu.
Nagle jednak ktoś złapał mnie za nadgarstek i wykręcił mi rękę, tak że wypuściłam broń.  
Coś w jego oczach powiedziało mi, że nie jest już sobą. Straszna prawda była taka, że to nie on kontrolował Marry, a one jego.  
W tamtym momencie nie czułam strachu, a jedynie bezsilność i żal, że marzenie okazało się pułapką. 
Pierwszy raz w życiu miałam ochotę obudzić, się nim sen sam dotrze do końca. Chciałam wrócić do domu i zrobić ojcu wykład, taki jaki zrobiłaby mu mama. Chciałam przeprosić Marię, że korzystam z jej pomocy w szkole i dać jej coś w zamian. Opowiedzieć o wszystkim. Najwyżej uzna to za moją wyobraźnie. Chciałam raz jeden się wyspać, bez przeżywania cudzych koszmarów. 
Jeśli jednak teraz bym opuściła Ogród Marzeń, to prędzej, czy później bym zasnęła, tym razem na wieczność. 
O to najwyraźniej chodziło wężowi, gdyż kazał nastolatkowi zaciągnąć mnie do blanków i prawdopodobnie zrzucić z piramidy. Szarpałam się ile sił i krzyczałam, by przemówić do jego świadomości. Wszystko na darmo. Niebo zakryły gęste gradowe chmury, a powietrze wypełniły błyskawice i odgłosy... bębnów. Marry widocznie już się nie kryły. 
Jednego tylko nikt nie przewidział. Nagle Zed jęknął i złapał się za głowę. Rycerz jeszcze się nie obudził.
- Co się dzieje? - spytał skołowany czarnowłosy i wówczas w dużym skrócie wyjaśniłam mu, że został oszukany. 
Na szczycie piramidy tymczasem pojawiły się już inne koszmary, a ich obecność ochłodziła powietrze. Odgrodziły one nas od węża. Dźwięk zamykanych  Słychać  a z tego co widziałam niektóre wejścia do piramidy zaczęły się zamykać.
- Już za późno - stwierdził Rycerz. - Nie ma mowy byśmy zdążyli.
Byłam pewna, że szatyn zaraz się rozpłacze. Po tym wszystkim co przeszedł i na co się zdobył. Zed wziął głęboki wdech 
- Śniący nie był jedyną osobą, która nie powinna się obudzić, by plan zadziałał. Potrzebny mi miecz. - Rycerz skołowany podał mu swój. - Nie nie ten. - Spojrzenia wszystkich padły na... w zasadzie jak się lepiej przyjrzeć to szpadzie, ale nie bawmy się terminami. Broń leżała na ziemi w miejscu wcześniejszej szarpaniny chłopaków. 
Marry mimo swej ilości nie zdążyły zareagować zanim tam pobiegliśmy. Byłam pierwsza. Podniosłam ostrze i już miałam spytać co dalej, kiedy Zed bez uprzedzenia nadział się tak, że przebiło go na wylot. Skrzywił się, a ja puściłam rękojeść i złapałam go kiedy upadł na kolana jednocześnie bladnąc. 
Jeszcze do mnie nie dotarło czemu to zrobił, ale wiedziałam, że jeśli wszystkie wejścia już się zamknęły to właśnie naraził się na bardzo poważny długotrwały ból. Co gorsza nie wiedziałam czy w tych konkretnych warunkach również można umrzeć, a jeśli tak to co potem? 
Wyszeptałam jego ksywę, żałując że nie znam jego prawdziwego imienia. 
- Przepraszam... was. To... niee.. miało... - Kaszlnął krwią, próbując wyjąć z siebie ostrze. Jego bluza również zrobiła się wilgotna w okolicy rany. Gdyby to był sen zinterpretowałabym to jako ranę emocjonalną, ale obecnie nie wiedziałam co się dzieje. Rycerz przyglądał się, to nam to Marrą stojąc na krawędzi czerwonej kałuży.
Nagle, kiedy już nic nie widziałam przez łzy, wszystko zaczęło się walić. Dosłownie. Kamień tuż pod nami dygotał, jakby piramida miała wybuchnąć. 

Czułam pulsujący ból w głowie. Moje uszy atakował głośny, irytujący dźwięk. Kilka powtarzających się nutek wwiercających się w mój mózg. Źródłem okazał się mój własny budzik w komórce. Leżałam na swoim łóżku. 
Widząc godzinę na wyświetlaczu z niedowierzania przetarłam oczy. Okazało się, że przespałam całą noc. Już ranek. Z salonu dochodziło do mnie jęczenie mojego ojca, co upewniło mnie zupełnie o tym, że nie śpię. W lustrze przywitała mnie moja blada twarz i nijakie włosy. 
Udało się. Zed się obudził, a jego Ogród Marzen prysł, przez co uśpieni ludzie zostali uwolnieni. Co więcej dźgnął się mieczem pożyczonym od Marry, a więc pozbawił się mocy. Przestał być Strażnikiem, dlatego piramida się rozpadła. Straciłam naszyjnik, a więc dla mnie to też był koniec w tym biznesie. Węża przygniotły kamienie, Śniący się przebudził i oddał obowiązki. Rycerzowi. Szatyn pewnie z początku będzie zaskoczony, ale z czasem się nauczy. Musi. 
Nie poszłam do szkoły. Po tym wszystkim nie czułam się na siłach. 
Napoiłam ojca, nie szczędząc wymówek. W końcu na ponad dzień zostawił mnie samą, mnie niepełnoletnią. Potem leżałam na wznak kilka godzin nie wiedząc co ze sobą zrobić, aż zadzwonił telefon. Okazało się, że to Maria koniecznie musiała mi opowiedzieć, że jej się śniłam. Słuchałam uważnie po czym wyjaśniłam że nie poszłam do szkoły, bo znów dręczyły mnie koszmary. Okazało się że dziś, odwołali większość lekcji. 
To wszystko ułożyło się zbyt pięknie. Może jednak nadal śnie? 

___________________________________________________________________-





Przepraszam jeśli kocówka nie trzymała dostatecznie w napięciu. Nie chciałam przedłużać. Muszę jeszcze poćwiczyć pisanie końcówek.






Przepraszam, że rysunki to zdjęcia, a nie skany.