środa, 26 września 2012

Moje sny: Rozdział 2

–    Do łóżek marsz! - nakazałam dwójce dzieciaków w wieku sześciu i dziewięciu lat.
–    Nie chce mi się spać. Jestem już za duży by się kłaść o dwudziestej pierwszej. Nie jestem już dzieckiem – buntował się ten starszy, imieniem Michał używając  kanapy jak trampoliny.
Nawiasem mówiąc mnie na taki mebel nie byłoby stać nawet gdybym oszczędzała przez miesiąc. Nie mówiąc już o pozostałych luksusowych przedmiotach, telewizorze plazmowym i mięciutkim białym dywanie na którym obecnie stałam. Pozostała część domu również została wyposażona z rozmachem w przeróżne drogie sprzęty i korzystałam z każdej wolnej chwili by się im napatrzeć.
–     Nie jesteś dzieckiem? Uważaj, bo przekaże to twoim bliskim co zwolni ich od dawania ci prezentów na Dzień Dziecka, powiem to też Zajączkowi, Świętemu Mikołajowi, Gwiazdorowi...- tak wymieniałam.
–    Nie zrobisz tego! - krzyknął malec tak przestraszony, że aż przestał skakać.
Jego młodszy braciszek, Kajtek zajęty własnym światem w którym był prawdopodobnie pilotem myśliwca, lub samym samolotem latał po pokoju i co jakiś czas znikał na korytarzu. Tak jak rycerz dobywa miecza by stoczyć pojedynek tak ja wyjęłam komórkę z kieszeni.
–    Już do nich dzwonie. A dla Kajtka wezwę Boboka.
Oczywiście zaraz zrobił się pisk i obaj pobiegli do pokojów, by tam włożyć piżamy.
Od razu wyjaśniam, że to nie moje rodzeństwo, tylko dzieci pewnej zamożnej kobiety, którymi się opiekuje wieczorami, podczas gdy ona ma „czas dla siebie” i „odpoczywa od swego jakże stresującego życia”. Nie narzekam. Te maluchy są przynajmniej na tyle duże, że nie muszę im zmieniać pieluch i nie wymiotują...za często.
Zarabiam na życie jako opiekunka, względnie niania. Czasem w wakacje dodatkowo zatrudniam się w jakimś sklepiku (choć o to coraz trudniej), albo pieski wyprowadzam (a głównie jednego – mojej babci, ale też za kasę).
Wracając do dzieci. To czym je straszyłam tak naprawdę nie istnieje. Podobnie jak Nocne Marry (które nie wiedzieć czemu piszę z dużej) Boboka, każde dziecko wyobraża sobie inaczej, jako kogoś/ coś strasznego. Trochę jak Bogin z Harrego Pottera. Ja swego czasu wyobrażałam go sobie jak przygarbionego człekopodobnego stwora szczelnie okrytego płaszczem  o zdeformowanej twarzy okrytej bandażem, ale jak już powiedziałam ta wizja jest tylko moja i wynika z różnych horrorów, które podglądałam.
Słysząc ich przytłumione wystraszone szepty nie mogłam się nie śmiać. Co w tym zabawnego? Otóż oni naprawdę wierzą ze taki  potwór ma telefon, którego numer jest mi znany. Ma to swoje plusy – nie muszę się wydzierać przez okno. Co do pozostałych postaci, możecie wierzyć, lub nie ale każda niania ma do nich numer.
Ach te dzieci... Kiedyś wystarczyło im zagrozić, że nie przeczytam im bajki. Jednak przy częstości mych odwiedzin kiedyś musiały się skończyć, a ile razy można czytać w kółko jedną i tą samą opowieść. Szczególnie, że oni nie chcieli słyszeć o innej. 

Wieczór mijał powoli, chłopcy zasnęli, a ja w przestronnym salonie usiadłam sobie w koncie i czytałam książkę. To ten nudny moment w opowieści więc go pominę wspominając jedynie, że nie jestem typem który czyta książki nałogowo. Jak polubię jaką historię to czytam ją w kółko, nawet kilkanaście razy. W każdym bądź razie. Za oknem padał deszcz, ale dzięki latarnią ulicznym z pewnością nie było ciemno. Przynajmniej do czasu aż zaczęły mrugać i zgasły. Oddłużyłam książkę, nawet nie zaznaczając gdzie skończyłam.  Miałam złe przeczucia.
Z trudem wymacałam ściany i idąc wzdłuż nich (przy okazji pozrzucałam i prawdopodobnie potłukłam kilka rzeczy, dużo cenniejszych niż moje kolano które uderzyło w pewne krzesło) doszłam do kuchni, a tam bo hałaśliwym grzebaniu po szufladach odnalazłam latarkę.  Uzbrojona w zasilane przez baterię światło ruszyłam na piętro do pokoju chłopców. Tak jak się spodziewałam – spali, ale nie był to spokojny sen.
Atak.
Tak miałam pewność, że nawiedziła ich jakaś Nocna Marra.  Zbiegłam z powrotem do salonu gdzie w plecaku miałam swój medalion. Przyłożyłam go do mięciutkiego dywanu i wskoczyłam do dziury, która pojawiła się w podłodze.
Kierując się instynktem i mruganiem medalionu trafiłam do snu chłopców. Taki wspólny sen nie był niczym dziwnym. Często zdarzało się, że dwójka przyjaciół lub rodzeństwa, a czasem i obcy sobie ludzie  mają ten sam sen w tym samym czasie.  Nie zdziwiło mnie również to co im się śniło.
Bobok w ich wyobraźni miał nienaturalnie długie i chude palce przywodzące na myśl odnóża pająka. Jego sylwetka była  nieznacznie zgarbiona.  Okrywał go ciemny płaszcz z kapturem. Zielony niczym kosmita, posiadał głos ich sąsiadki z naprzeciwka. Tak...dziecięca wyobraźnia nie zna granic.
Czy czułam się winna, że zmora którą ich straszyłam, teraz ich atakuje? Nie. Jeśli Marry upatrzyli ich za cel  to pojawiły się tak czy siak. Jeśli nie tak to w innej formię. Poza tym specjalnie nie mówiłam im jak wygląda i jakie ma  moce. To że wygląda tak, a nie inaczej jest tylko i wyłącznie winą ich wyobraźni, lęków i strachu.
Kajetan i Michał jak przystało na zwyczajne ofiary, byli sparaliżowani strachem i bali się nawet oddychać, a co dopiero stawiać opór. Walka nie trwała długo i nie miała w sobie nic nadzwyczajnego. Niepokoił mnie sam fakt iż w ogóle miała miejsce, o tym jednak myślałam nieco później.


Po męczącej walce z Bobokiem (przeżywanie koszmarów zawsze męczy) ocknęłam się na kanapie w salonie. Zegar wybijał pierwszą w nocy. W przedpokoju dało się słychać kroki, pobrzękiwanie kluczy, odgłosy ściągania i zawieszania  płaszcza, bądź futro. Natychmiast się podniosłam. Co to by było jakby się dowiedzieli, że śpię na „posterunku”?
Rodzice dzieciaków zapalili światło w salonie. Nie od razu zdałam sobie sprawę, że już jest prąd.  Kobieta, blondynka o tak tlenionych włosach, że mogłaby oddychać pod wodą (jak zwykłam mawiać), o całkiem przyzwoitej linii jak na osobę, która urodziła dwójkę dzieci  przywitała mnie z ciepłym uśmiechem. Widać po niej, że potrafiła się ubrać i umalować, tak by nie wyglądać jak prostytutka czy różowa lala, co w naszych czasach, przynajmniej w mojej okolicy rzadko się zdarza i jest sporym wyczynem.
Towarzyszący jej człowiek prawie nigdy nic nie mówił, a jednak nie wyglądał na pantoflarza. Jeśli już wypowiedział swoje zdanie wszyscy w rodzinie się go słuchali jak boga. Jednym słowem – urocza para.
–     Lidka. Kochanie. Spałaś?
–    No tak...Kto normalny by siedział przy wyłączonym świetle. Eh...tego nie przewidziałam, ale okazało się, że małżeństwa wcale to nie zbulwersowało.
–     Mam nadzieje, że nie sprawiali kłopotów.
–    Nie. Byli bardzo grzeczni i dzielni...- to drugie wyrwało mi się zanim zdążyłam ugryźć się w język, ale to prawda podczas mojej walki, której z pewnością już nie pamiętają wykazali się tym iż nie krzyczeli jak opętani co często mnie denerwuje w małolatach.
Wydawało mi się, że dla rodziców może to brzmieć nieco dziwnie. Jednak oni puścili to mimo uszu. Od razu wzięli się do oceny stanu mieszkania oraz niewielkich bo niewielki, ale jednak strat. W tym momencie przypomniałam sobie o nie startym blacie, lekko połamanym krześle, które co prawda jeszcze stało i wyglądało niewinnie jednak  większych ciężarów nie bardzo było w stanie udźwignąć, od kiedy chłopcy się nim bawili w gwiezdne wojny, a do tego bałaganu który sama narobiłam.
Modliłam się by nie zauważyli owalnych plam na suficie w kuchni, czy szczątków jakiegoś wazonu za góra pięćdziesiąt złoty w śmietniku. Nie miał raczej wartości sentymentalnej (czyżby prezent od teściowej?), ale gdyby potrącili mi to z pensji, to praktycznie nic by z niej nie zostało i jeszcze bym musiała odrabiać. Zdarzały się i takie mendy, uwierzcie na słowo.
Nie wiem, czy byli tak śpiący i mało spostrzegawczy, czy na tyle rozluźnieni, zrelaksowani (jak widać takie wyjazdy do centrum działają cuda), że było im wszystko jedno, ale gdy się odwrócili  kobieta bez żadnego marudzenia poprosiła męża o to by mi zapłacił. Ja ubrana w kurtkę przeliczywszy odkryłam, że nic mi nie potrącili, choć premii też nie było. W takich chwilach żałuje, że nie mogę opowiedzeń jak się musiałam narażać w Ogrodzie Marzeń, by ich pociechy mogły przeżyć w noc, ale nie bądźmy chciwi.
–    Dziękuje, że z nimi zostałaś. W dni robocze tak ciężko o nianie. Szczególnie, gdy jest rok szkolny.
–    To żaden kłopot – poniekąd skłamałam.
W końcu pewnie i tak bym się nie wyspała.
–    Za tydzień znowu wyjeżdżamy.
–    Mam się stawić o tej samej godzinie?
–    Najlepiej ciut wcześniej. Trochę później wrócimy, ale to chyba nie problem?
–    Zaraz...za tydzień...czy mam jakiś sprawdzian? Na chwilę obecną nic sobie nie przypominałam, ale...
–     Przyjdę – zapewniła.
–    Bardzo nas to cieszy – powiedziała kobieta, choć po jej małżonku jak zwykle nie dało się zobacz jakieś specjalnej radości.


Wracając do domu cieszyłam się nawet, że mam taką pracę. Powtarzałam, że zawsze mogło być gorzej. Pierwszy ułamek ze swej wypłaty przeznaczyłam na to by dojechać autobusem w okolice ulicy na której mieszkałam. Idąc w stronę bloku ani zapach trawy pode mną, ani gwiazdy nade mną, nie zwróciły mej uwagi. Byłam za bardzo zmęczona i marzyłam tylko o tym by dokończyć przerwany sen.
Na klatce schodowej przed drzwiami mojego mieszania spotkałam mruczącego pod nosem przekleństwa pijaka.
Brunet miał na sobie pogniecioną koszulę, a na to czarną kurtkę. Nogawki spodni miał uwalone błotem aż po kolana. Najwyraźniej trudno mu było ominąć jesienne kałuże i nie omieszkał w kilka wpaść. Ten facet nie był żulem, sąsiadem który pomylił pokoje, ani lokatorem czy zaczajonym na mnie zboczeńcem. Gorzej. Otóż stał przede mną mój  biologicznym ojciec i jednocześnie jedynym prawnym opiekunem. 


Jaka szkoda, że nie wszystkie koszmary wystarczy zastrzelić by zniknęły. Z niektórymi trzeba mieszkać na co dzień. Ten dręczy mnie od dwóch lat. Ojciec jest taki od śmierci mamy. Zginęła wypadku samochodowym. Tata natomiast przeżywa to tak jakby to on ją przejechał i nie mógł żyć z poczuciem winy. Aż robi się człowieka żal.
Chwyciłam jego dłoń i wspólnie odkluczyliśmy drzwi. Wyglądał jakby mógł trzymać się jeszcze w pionie tak, więc nie oglądając się na niego weszłam do środka. Dopiero, gdy włączyłam światło  poznał
mnie i z tym swoim błogi uśmiechem zaczął wychwalać pod niebiosa.
–    Mój aniołek - powiedział
–    Możesz dojść do kanapy, czy ci pomóc?
–    Oczywiście, że dojdę. Czemu miałbym nie...- zachwiał się i omal nie potknął o dywan. –    Mówiłem już jak jesteś podobna do matki? - pytał jakby zaraz miał zacząć się zwierzać.
Na twoje szczęście aż tak do niej podobna nie jestem – pomyślałam. Ona widząc go w takim stanie sprałaby go na kwaśne jabłko. Mnie powstrzymuje resztka szacunku jaki do niego żywię, no i może fakt że gdyby po pijaku próbował mi oddać to mogłabym nie przeżyć.

Mama naprawdę należała do kobiet twardych, co dawało się stwierdzić już po jej wyglądzie, bo chucherkiem nie była.   Ktoś kiedyś zażartował, że nawet z rozpędzoną ciężarówka dałaby sobie radę, co jak się okazało nie sprawdziło się. Jeden zero dla ciężarówki, przy czym wcale nie sugeruje, że ta próba sił została z góry zaplanowana.
Wracając do ojca. Puki on nie pożycza ode mnie kasy na alkohol, a sam zarabia tyle ile potrzeba by popłacić prąd, wodę i jakieś tam jedzenie jest ok. Co innego, gdy dopadają go takie stany, że nawet na rachunki nie starcza, ale od czego jest babcia?
Upewniwszy się, że mój rodzic przeżyje noc, ruszyłam do swojego pokoju i padłam na uwcześnienie zasłane (czy może bardziej specjalnie niepościelone z rana) łóżko.
Jak widać nocny tryb życia jest u nas rodzinny. Wyświetlacz komórki pokazywał drugą w nocy. Oznaczało to jakieś trzy godziny snu zanim będę musiała zacząć zbierać się do szkoły. Eh...uroki dojeżdżania do liceum. 

Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że chyba pierwszy raz w życiu musiałam walczyć z Nocną Marą, która zaatakowała kogoś z mojej okolicy, znanego mi z  widzenia. Może brzmi niewinne, ale coś takiego nie jest normalne. Weźmy na przykład chłopca-rycerza. Czytałam o nim w gazecie i słyszałam wywiad z jego rodziną w telewizji, ale nawet nie wiedziałam w jakim rejonie europy mieszka. Po prostu rzuciły mi się objawy. W każdym razie, czyżby  Nocne Marry zaatakowały tuż pod moim nosem chcą  zwrócić na siebie moją uwagę?
Oby nie.
Z tą ponurą myślą zasnęłam.