sobota, 5 maja 2012

Herb część druga

           Następnego dnia rano był już niemal pewien, że jajo tylko mu się śniło, lub cała scena kwalifikowała się do jednego wielkiego nieporozumieniem.
"Może w okolicy kręcili film" - myśl ta choć wiele wyjaśniała nie bardzo tu pasowała.
Jego miejscowość jeszcze niedawno klasyfikowano do wsi i nada nie miała praw miejskich. Z resztą nawet nie chodziło o wielkość i wątpliwą sławę jego rodzinnych stron. Coś takiego byłoby jakoś nagłośnione, a jego siostra należała do strasznych plotkarek, czy też jak to mawiała jego mam - pluder, kurę jak sama nazwa wskazuje non stop pudrują.
Budzik obudził go o siódmej. Po kwadransie ubrał się i zaczął poranną rutynę. Grażyna była od dawna na nogach, podczas gdy jego młodsze rodzeństwo spało jeszcze, mimo że również mieli na ósmą.Pakując sobie śniadanie wysłuchiwał ja Grażyna wypytuje wszystkich czy nie widzieli jej szczotki. Ostatecznie znalazła ją w ostatniej chwili tuż przed wyjściem, na dnie swojego tornistra.Wychodząc pożegnał się z młodszymi braćmi którzy właśnie się budzili do życia. Maluchy mieli szkołę o rzut kamieniem, więc nie śpieszyło im się. Drogę na przystanek Patryk pokonał szybko, stawiając duże kroki. Nie oglądał się za siostrą, która nieco wolniej zmierzała do tego samego celu. Znalazłszy się na miejscu podszedł do swoich kumpli. Rozmawiał z nimi o grach, meczach, śmiesznych filmikach które mieli na komórkach.
Macie prace domową z polskiego? - spytał Patryk pozostałych
- Ja nie. - odparł Łukasz obojętnym tonem.
- Ja mam. - Pochwalił się Maciek.
- To dasz spisać. - poprosił go Łukasz.
- Ok.
Wszystko szło jak zwykle. Lekcja po lekcji. Rozmowy ze znajomymi na przerwach. Jednak spokój należał do pozornych. W pewnym momencie Patryk spotkał na korytarzu chłopców, którzy w lesie szukali jaja.
W pierwszej chwili nie mógł w to uwierzyć. Nigdy wcześniej ich tu nie widział, a nadciągał koniec roku szkolnego. Popytawszy siostrę (co bardzo ją zaskoczyło, gdyż normalnie unikał rozmów z nią a szczególnie w szkole) dowiedział się, że są to podobno chłopcy których rodziny przeprowadziły się tu z Anglii. To wyjaśniałoby ich bladość, gdyż w rejonach z których podobno pochodzą nie ma wiele słońca. Jednak co dziwne nie mieli żadnego akcentu, a wymawianie typowo polskich głosek przychodziło im z podejrzaną łatwością. Najniższy i blondyn byli razem z Grażyna w klasie, podczas gdy reszta należała do starszych roczników. Jak na Patryka gust cała czwórka nie pasowała do liceum. Wydawali się mieć po dwadzieścia lat, choć można to było tłumaczyć tym, że wiele razy kiblowali. Ich obecność nie podobała mu się i doszczętnie wywróciła go z rutyny dnia. Na korytarzu starał się ich omijać, co nie było trudne.

Zaraz po szkole postanowił nie zwłoczne udać się do parku. Niestety uniemożliwiły mu to obowiązki domowe, przez co musiał udać się tam pod ósmą nocy.  Nie mógł przecież pójść do matki i powiedzieć, że idzie się szwendać, w poszukiwaniu czegoś co może mu się przyśniło przez co nie będzie go na obiedzie  i wróci późno.W prawdę nie uwiężą, a tak przynajmniej nie musiał kłamać.
Nie miał bladego pojęcia co zabrać ze sobą prócz latarki. W jego umyśle panował metki. Ciągle jakaś cześć jego samego wypierała wszystko co widział i słyszał i nasuwała logiczne wyjaśnienia, podczas gdy inna ciągnęła go do miejsca w którym znalazła to co znalazł. To co znalazł  [powtórzenie użęte celowo] na miejscu, w którym zostawił jajo wprawiło go w zdumnienie. Skorupka jajka była zupełnie popękana. Tylko jego dolna połowa jako tako się ostała. Liście, które maskowały ukryte gniazdo zostały porozrzucane. Chłopak wystraszył się, że może ci obcy odnaleźli jednak to miejsce i dotarli tu przed nim. Jednak przypomniał sobie, że podobno chcieli je sprzedać nie zniszczył. Nie widział białka ani żółtka, które powinny się znajdować w środku i wylać gdy te się potłukło.
Jedyne co przychodziło mu do głowy to to, że pisklę, czymkolwiek było, wykluło się. Doszedłszy do tego wniosku począł skanować wzrokiem otoczenie, próbując znaleźć jakiekolwiek ślady. Zajrzał we wszystkie krzaki i za nieliczne drzewa. Przyjrzał się trawie i nic. Istniała jeszcze możliwość, że jakieś stworzenie wyssało wnętrzności jajka. O tym wolał jednak na razie nie myśleć. Pocieszał się że w okolicy nie ma żadnego jajko-żernego  zwierza o którym by wiedział.
Wznowił poszukiwania. Tym razem na większą skale. Obrał kierunek zachodni za pierwszy, który przetrząśnie. Zaczynał tracić nadzieje. Park nie należał do olbrzymich, jednak miał wiele zakamarków. Przeszedł przez niewielki strumyk, skręcił w lewo i zaczął się wspinać na górkę.
"Jak tam go nie będzie to przeszukam tunel" - planował, jednak czuł, że na razie idzie we właściwym kierunku.
Martwił się tylko po czym pozna pisklę. Nie wiedział w końcu nawet czego szuka. Oczywiście zgadywał, że jest to określonych rozmiarów i nie jest tu na co dzień spotykane. Tak rozmyślając zalazł się na równej prostej drodze (choć w zasadzie żadnej ścieżki tam nie było). Szedł jakąś minutę uważnie obserwując szczyty stromych pagórków po obu jego bokach. W pewnym momencie trasa zaczęła stopniowo iść pod górkę. W oddali zamajaczył mu kontur lasu. Księżyc znajdował się wysoko na niebie. Patryk doszedł do wosku, że w takich ciemnościach trudno mu będzie cokolwiek znaleźć. Już chciał zawrócić, gdy usłyszał  dźwięk przypominający zniekształcone nawoływania pisklęcia orła.
Gdy podszedł nieco bliżej okazało się, że nie tylko jego odgłosy przypominają te szlachetne zwierze. Istota ta miała dziób, skrzydła głowę, oraz szpony łudząco podobne do ptasich jednak gdy wykonał kilka kroków oczom Patryka ukazały się lwie łapy, tyłów i ogon. Znał te zwierze z miejscowych legend, jednak zawsze uważał je za bajki, a to proszę stoi przed nim najprawdziwszy gryf.
Nawet nie wiecie jak go to zaskoczyło. Nie mógł uwierzyć własnym oczom. Podczas gdy nasz bohater zmagał się z myślami próbując ogarnąć sytuację w jakiej się znalazł, niezwykłe pisklę najwyraźniej kogoś szukało płacząc i wydając smutne orle piski. W pewnym momencie od północy doszedł ich głośniejszy ptasi dźwięk, który malcowi zdawały się brzmieć znajomo. Chłopiec jednak wiedział że nie może być to jego matka. O ile się nie mylił była już martwa. Tajemniczy przybysze zabili ją prawdopodobnie dla sportu.
Wątpił by odgłosy wabiące pisklaka należały do jego ojca, czy innego z krewnych. Śmiał wręcz przypuszczać, że podczas polowania o którym wspomnieli nieznajomi, zginęły wszystkie pozostałe gryfy. Biegnąc na skróty dotarł na skraj polany. Tam przyłapał jednego z domniemanych anglików, który trzymając ręce przy buzi wydawał typowe ptasie trele.
Tak jak myślał. To była pułapka, a gryf leciał prosto na nią. Patryk nie mógł na to patrzeć. Obiegł polane najciszej jak mógł i będąc nie zauważony wszedł na ścieżkę z której lada moment miał wypaść pisklak. Znajomość terenu bardzo mu się w tej chwili przydała.
Stworzenie było tuż przed nim. Zdjął bluzę i gdy znad przeciwka nadleciał jego cel złapał go w nią i mocno przytrzymał. Trwało to kilka potwornych minut podczas których modlił się by ich szamotanina nie została usłyszana. Gryfiątko wyrywało się bowiem zawzięcie i gdyby nie to iż trzymał go za dziób te z pewności hałasowałoby za dwóch. Nie od razu dźwięki ucichły. Najwyraźniej wydający je chłopcy postanowili przenieść się w inne miejsce zniechęcenie porażką. Patryk odczekał dłuższą chwile, ale mimo że nawoływania jego pseudo-mamy ucichły malec nadal się wiercił. Wystarczyła chwila nie uwagi. Ugryzł chłopaka w palec, oswobodził się i uciekł. Chłopak nie miał już siły by go gonić. Poza tym był ranny. Gryf nie tylko go ugryzł, ale również znacząco podrapał.
Najpierw musiał się jeszcze upewnić, że  kłusownicy na dobre zaprzestali swych niecnych działań. Tu czekał go jednocześnie niemiły zawód, jak i miła niespodzianka. Ostatnie wynikło z tego iż opuścili teren rezerwatu, złą nowiną natomiast były pułapki jakie zostawili po sobie.
"Nie prędko dane mi będzie pójść spać" - pomyślał.
Musiał bowiem unieszkodliwić wszelkie sidła wokół miejsca w którym znajdował się Gryf. W międzyczasie miał mnóstwo czasu, by zastanowić się skąd u niego ten nagły przypływ dobroci dla zwierząt. Tłumaczył to sobie poczuciem obowiązku, jednak prócz tego ciągnęła go do tych dziań jakaś niepojęta siła. Niestety tylko ciągnęła, bo nie regenerowała w międzyczasie jego sił przez co po godzinie miał nieodpartą ochotę by położyć się na trawię i spać...




Dotarł do domu i opatrzył sobie rany. Całe szczęście nie został na tym przyłapany. Potem jak każdy w podobnej sytuacji pomyślał o wpisaniu „gryf” w wyszukiwarkę. Normalny chłopak nie interesował się magicznymi stworami dopóki ich nie spotkał i chciał wiedzieć w co się wpakował. Problemem okazał się brak możliwości dostępu do komputera z wiadomych przyczyn - miał szlaban.
Nazajutrz próbował się wysłużyć siostrą, lecz ta odparła:
- Nic za darmo. Odstąpię ci go [komputer] tylko jeśli umyjesz za mnie naczynia, lub wyręczysz w innej pracy.
Nie było mowy o zgodzie na taki układ. Może i potrzebował jej komputer, ale miał jeszcze swoją dumę. Nie zamierzał robić za kurę domową. Do biblioteki nie zamierzał się zbliżać. Nie wiedział co robić w tej sytuacji.  Pierwsze pytanie jakie mu chodziło po głowie to co takie coś je. wyglądało jak połączenie ptaka i lwa. Co jedzą ptaki? Zastanowił się i doszedł do wniosku że chyba ryby. Co jedzą lwy? Tu odpowiedź była prosta - mięso. Problem w tym, że sam był z mięsa, a stworzenie już zasmakowało w jego krwi... Zaśmiał się przez tą myśl, gdyż wydała mu się nieco niedorzeczna. Nie potrafił bać się tego stworzenia choćby nie wiadomo co mu zrobiło. Zaskoczył go jego własny instynkt macierzyński względem gryfa, biorąc pod uwagę iż nawet nie był obecny przy jego narodzinach. Odsypiając zarwaną noc na matematyce i historii rozmyślał nad tym, iż może pierwszy hałas jaki słyszał wtedy na spacerze były krzykami agonii  rodziców gryfa.
"A ja przeszyłem obok tego obojętnie..." - dręczyło go w koszmarach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz