poniedziałek, 4 maja 2020

Kaczki

Kiedy mieszka się w bloku na parterze widok zza okna przedstawia szereg obiektów, które przysłaniają widok na zachód słońca. Mą skromną osobę od horyzontu dzieli w pierwszej kolejności wiecznie brudna szyba. Dalej rozciąga się całkiem ładny, choć stanowczo za krótko przystrzyżony trawnik obecnie pełen mleczy, foliowych woreczków i reklamówek. Rośnie na nim kilka drzew i krzewów, co jakiś czas przechadzają się tam gołębie. Tą wysepkę zieleni w środku królestwa betonu oddziela od chodnika żywopłot. Dalej znajduje się miejsce przeznaczone dla parkowania samochodów. Z rzadka uczęszczana ulica, przyczyna kurzu i pyłu na szybie okna, ograniczona jest również z drugiej strony parkingiem, płotem i kolejną, większą przystanią dla aut. I po tej stronie rosną gdzieniegdzie niewysokie drzewa. Nieliczna zieleń przysłania widok na duży market położony kilkanaście metrów niżej. Dopiero za nim zachodzi słońce.
Ostatnimi czasy ludzie wychodzili z domów na tyle rzadko, że ośmielone ich nieobecnością zwierzęta wychodziły coraz śmielej na ulice. Nie zaskoczył mnie więc wcale widok pary kaczek, dreptający po zaśmieconym trawniku pomimo, że najbliższe oczko wodne znajdowało się dość daleko. Ogrzane słońcem powietrze mieszało się z chłodnym wiosennym wiatrem. Padał drobny deszczyk nawilżając ziemię, której nie dane było odpocząć podczas bardzo słabej zimy pozbawionej przymrozków.
W konsternację wprawiło mnie dopiero pojawienie się kaczek na moim balkonie. Wyszłam im naprzeciw pewna, że sam mój widok je spłoszy, te jednak tylko spojrzały na mnie mierząc mnie badawczym i zdecydowanie zbyt rozumnym spojrzeniem. Jedna z nich dotąd trzymająca coś w dziobie położyła na ziemi obiekt, który trącony przez nią potoczył mi się do stóp. Podniosłam przedmiot bezmyślnie. Wówczas obie wydając typowe dla swego gatunku bojowe odgłosy, machając skrzydłami i strosząc pióra przegoniły mnie skutecznie z powrotem do pokoju.
Przez czas jakiś wpatrywałam się tępo w oszklone drzwi czując jednocześnie strach, złość i bezsilność. Musiałam przyznać, że nie wychodziłam na balkon tak często jakbym chciała i mogła, ale nie dawało to jeszcze zwierzętom prawa do tego by mi go odbierać. Poza tym, gdzie teraz będę wieszać pranie?
Spojrzałam na to co kaczki dały mi przed wygonieniem mnie. Była to metalowa kulka. Z początku skojarzyła mi się z pociskiem. Ludzie dawniej często musieli strzelać do kaczek. Kto wie czy nadal tego nie robią. Potem zrozumiałam, że kula jest zbyt ładna na broń. Nie miała co prawda otworów pozwalających ją naniziać na nić lub łańcuszek jako, ale wyglądała na ozdobę. Czyżby to miała być zapłata za wstęp na balkon? Tego nie wiedziałam. Nie miałam również pomysłu do kogo udać się po pomoc. Przekonana, że kaczki prędzej czy później opuszczą balkon zajęłam się swoimi sprawami.
Następnego dnia obudził mnie dźwięk tłuczonej szyby. Do środka przez dziurę w drzwiach na balkon wpadło chłodne powietrze. Promienie porannego słońca oświetliły leżące na podłodze kawałki szkła oraz większą od poprzedniej metalową kule. Kaczki jak gdyby nigdy nic budowały na balkonie gniazdo, co sugerowało że planują zostać na dłużej.
Mimo zdenerwowania ostrożnie posprzątałam ten bałagan, po czym postanowiłam rozmówić się z nieproszonymi współlokatorami. Czułam się co najmniej głupio tłumacząc im, że nie mogą tu zostać a te kule mogą sobie zabrać. Ptaki omówili sprawę używając znanego tylko sobie języka. Obserwowałam jak po dojściu między sobą do porozumienia kaczor opuścił nas i odleciał. Posłałam pytające spojrzenie jego najprawdopodobniej żonie. Chwilę później przypomniałam sobie, że kaczki w przeciwieństwie do łabędzi nie łączyły się w pary na całe życie, a w przypadku niektórych gatunków młode kaczorki nie mają okazji poznać swojego taty.
Te i podobne rozmyślania stanowiły jedyną ucieczkę dla mojego umysłu podczas niezręcznej, kłopotliwej ciszy rozciągniętej na cały kwadrans oczekiwania na powrót kaczora. Minuta wlokła się za minutą, a za nią kolejna. Tymczasem ja myślałam co wiem o kaczkach i o ptakach ogółem.
Nie kryłam westchnienia ulgi kiedy kaczor powrócił. Sam na sam z panią kaczką przypominało torturę psychiczną tak dotkliwie nieprzyjemną, że jeszcze kilka minut, a zaczęłabym wykrzykiwać na głos swoje grzechy zaczynając od tych z dzieciństwa.
Sytuacja ponownie potoczyła się nie po mojej myśli gdyż doszło do wymiany dwóch kul na jedno szkiełko. Nim dane mi było wnieść sprzeciw ponownie przegnano mnie z balkonu. Stojąc na środku pokoju miałam ochotę płakać z bezradności jak ostatnia ofiara losu, ale komizm sytuacji w jakiś pokrętny sposób mi na to nie pozwalał.
Przyjrzałam się szkiełku. Wyglądało jak soczewka okularów korekcyjnych - płaskie o regularnym kształcie i zaokrąglonych krawędziach. Przyłożyłam je do oka zamykając drugie by sprawdzić czy ma właściwości przybliżania czy raczej oddalania obiektów. W pierwszym momencie wydawało mi się, że szkło pochodzić musi z okularów przyciemniających się w zależności od ilości światła. Zerowe fotochromowe soczewki - do takiego wniosku doszłam kiedy zobaczyłam, że podłoga wygląda na zdecydowanie ciemniejszą niż w rzeczywistości kiedy patrzę na nią przez szkiełko. Szybko okazało się, że moc szkiełka jest dużo bardziej tajemnicza. Ściany przez nie widziane miały zacieki i plamy. Obrazy leżały na mokrej podłodze. Okno było tak brudne że krajobraz przez nie widoczny miał barwy sepii. Przez wybitą szybę widziała wybujałą trawę wysoką jak łany dojrzałej kukurydzy, a daje zagajnik który zdecydowanie wygrał z wszechobecnym niegdyś betonem, którego resztki porastał mech. Gdzieniegdzie rozpoznawała fragmenty kostki chodnikowej stojącej na sztorc; wystający zza krzaków kształt samochodu; zardzewiały płot z powykrzywianymi słupkami i dziurawą siatką; daszki z blachy falistej przypominające cedzaki; niezniszczalne foliowe reklamówki niesione wiatrem. Spomiędzy drzew widziała jezioro znajdujące się dokładnie tam gdzie powinien stać market. Nie widziałam ani jednego człowieka, który mógłby zaprzeczyć duszącemu przeczuciu, że została sama.
Nagle niebo przecięła błyskawica, a mgnienie oka po niej przetoczył się grzmot, a potem ciemność.
Obudziłam się... Już nigdy nie zjem kaczki na kolacje - pomyślałam.